Dzięki licznym dotacjom z budżetu państwowego Tadeusz Rydzyk rozwija swoje medialne, toruńskie imperium. W zeszłym roku dostał na to prawie 60 milionów złotych, które dostał m.in. za... "promocję czytelnictwa" oraz organizowanie studiów w stodole ministra Szyszko. W końcu redemptorysta postanowił wzbogacić swoje portfolio o film kinowy i wyprodukował Zerwany kłos - opowiadający o błogosławionej Karolinie Kózkównie, która została zamordowana przez rosyjskiego żołnierza broniąc się przed gwałtem.
Film Rydzyka patronatem medialnym objęła oczywiście telewizja publiczna oraz radiowa Jedynka. W piątek odbyła się premiera Zerwanego kłosa, co już wywołało falę kontrowersji. Produkcja Ojca Dyrektora została skrytykowana przez Piotra Czerniawskiego, poety i krytyka literackiego. Twórca mało skupia się na samym filmie zarzucając mu "amatorszczyznę", za to więcej uwagi poświęca Karolinie Kózce, którą Kościół Katolicki ogłosił błogosławioną.
Czytając pierwsze, przewidywalne recenzje ze "Zerwanego kłosa", czyli toruńskiej superprodukcji o losach Karoliny Kózki, zastanawiam się, czy doczekamy się w końcu jakiejś rozmowy o upiornym micie, związanym z jej historią, a nie tylko mniej lub bardziej zawoalowanych kpin z amatorszczyzny tego "christian movie". Micie szkodliwym na każdym możliwym poziomie, mamy tu historię szesnastolatki, która zostaje napadnięta, udaje jej się wyrwać, ucieka, zostaje dogoniona i zmasakrowana; historię która ucieleśnia męską przemoc wobec kobiet, w której morderstwo i gwałt idą w odwiecznej parze. Jak ta historia jest opowiadana?
"Karolina walczyła o czystość, o dziewictwo, ale tak naprawdę walczyła o całą swoją kobiecość, o godność, która tak mocno łączy się z naszym ciałem. Nietrudno mężczyźnie kobietę uprzedmiotowić, wykorzystać, zapanować nad nią dzięki fizycznej sile. To nie tylko upokorzenie i odebranie niewinności, ale też okrutne wtargnięcie w delikatne piękno kobiecości, które nie może obronić się z taką samą siłą. Może jedynie bronić się swoją czystością, swoim pięknem. Kózka "poświęciła własne życie dla ratowania cnoty czystości, obroniła dziewictwo, jej ciało pozostało nienaruszone”.
To subtelne przerzucenie odpowiedzialności na kobietę, sugerowanie możliwości "wyboru" w sytuacji krańcowego zagrożenia, to usprawiedliwianie mężczyzny poprzez redukowanie przemocy do niepohamowanego seksualnego popędu przy jednoczesnym zredukowaniu kobiecości do "czystości", to uczynienie z rozpaczliwej walki o życie walki o "czystość", to wszystko jest czymś głęboko nieetycznym i obrzydliwym.
Z Czerniawskim zgadza się Jacek Dehnel, znany ze swoich mocnych i kontrowersyjnych wypowiedzi.
Nie sposób nie współczuć - na tyle, na ile to możliwe - Karolinie Kózkównie, podobnie jak dziesiątkom, a pewnie setkom tysięcy kobiet, które w XX-wiecznej Europie przeszły (i przeżyły lub nie) doświadczenie wojennego (i niewojennego) gwałtu. Jednak warto się przyjrzeć katolickiemu kultowi męczennic dziewictwa. To stosunkowo nowy koncept, w dawnych hagiografiach jeśli święta miała być pohańbiona czy wtrącona do lupanaru, zawsze następował cud: porastała włosem, nie dało się jej ruszyć parą wołów albo gwałciciel ślepł. Sto lat temu to się zmieniło - dodał Dehnel.
Z Kózkówną jest mniej jednoznacznie, bo w ogóle nie ma świadków; Kozak uprowadził dziewczynę, znaleziono jej zwłoki po paru tygodniach, cała reszta wydaje się dośpiewana - nie wiem, czy nawet robił ktokolwiek autopsję, czy faktycznie nie została zgwałcona. Nie żeby dla mnie to miało znaczenie, problem w tym, że dla kultu ma. A dlaczego? Ano dlatego, że - i to jest najstraszniejsze - zgwałcona kobieta tak naprawdę jest również winna. Bo nie broniła się wystarczająco, aż po grób.
Warto wczytać się w tekst cytowany przez Piotra (jaką trzeba mieć wrażliwość, żeby pisać o "nienaruszonym ciele" dziewczyny, która zmarła od rozrąbania arterii szyjnej szablą; co w głowie, żeby sadzić takie kawałki jak "to wtargnięcie w piękno, które nie może obronić się [...] może jedynie bronić się [...] swoim pięknem"), ale warto też sięgnąć do cytatu, który Jan Paweł II wygłosił nad grobem Marii Goretti w 1979 roku: "Maria Goretti, dziewczę zaledwie dwunastoletnie, zachowała się czysta od tego świata, jak pisze św. Jakub, za cenę samego życia; wolała umrzeć niż obrazić Boga." Ergo, jeśli dorosły facet zgwałci dwunastoletnie dziecko, to ONO "obraża Boga"? I tu robi się naprawdę paskudnie. Stąd już niedaleczko do postawy abp. Michalika, niestrudzonego obrońcy pedofila z Tylawy, który mówił o "dziecku, które lgnie, zagubi się samo i jeszcze drugiego człowieka wciąga".
Jak sądzicie, czy Zerwany kłos zarobi na uczniach wysłanych do kin przez szkoły? Przy Smoleńsku nie brakowało takich pomysłów...