Kiedy Wojciech Szczęsny zachwycił się Mariną Łuczenko, miała ona jeszcze swoje własne życie, plany, pasje i karierę. Dla piłkarza, jak sam ujawnił w wywiadzie dla Vivy, była niedostępną księżniczką.
Domyślałem się, że Marina ze swoją urodą ma wielu adoratorów - wspominał Szczęsny. Kiedy ją zobaczyłem, nie mogłem oddychać, zatkało mnie po prostu. W życiu nie widziałem tak pięknej kobiety. Ale przede wszystkim od razu zauważyłem, że jest inteligentna, ambitna i niezależna. Ma swoją pasję. No i była… nieuchwytna.
Z czasem trochę się to zmieniło. Marina przeszła poważne schorzenie strun głosowych, które pod znakiem zapytania postawiła jej karierę wokalną. Przez ten czas Wojtek ciągle ją rozpieszczał i w końcu przyzwyczaiła się do tego luksusowego życia na jego koszt i kupowania coraz to nowych kreacji i torebek. Z czasem zrozumiała, że takie życie jest po prostu znacznie wygodniejsze niż użeranie się z menedżerami i organizatorami koncertów.
Jednak Szczęsny, który przed laty poznał ją jako ambitną dziewczynę z pasją, nie rozumie, dlaczego miałaby rezygnować ze śpiewania. Doszło w końcu do tego, że na powrocie Mariny na scenę bardziej zależy jemu niż jej samej. Wojtek obiecał sfinansować nową płytę żony i nie żałować grosza na najlepszych aranżerów i dźwiękowców. Marina zaprezentowała nagrany utwór w Dzień Dobry TVN , jednak od tamtej pory minął rok, a albumu jak nie było tak nie ma. Zaś piosenkarka w telewizji śniadaniowej znacznie lepiej czuje się jako ekspertka od makijażu niż od śpiewania.
Wojtek wydał na ratowanie kariery Mariny sporo pieniędzy - ujawnia znajomy piłkarza w rozmowie z Faktem.
Jeśli rzeczywiście poświęcił 50 tysięcy złotych, jak podaje tabloid, to niewiele więcej niż zarabia przez tydzień. Ale to podobno dopiero początek.
Jeśli zajdzie taka potrzeba, to wyłoży jeszcze więcej - zapewnia informator. Wie, że Marina ma wielki talent i nie pozwoli, by się zmarnował.