Tomasz i Małgorzata Terlikowscy zbudowali swoją medialną rozpoznawalność dzięki chorobliwemu wręcz zainteresowaniu życiem seksualnym innych ludzi. Prym w tej konkurencji przez długi czas wiódł Tomek, zyskując sobie miano prawdziwego skrajnie prawicowego polityka. Chcąc chyba nieco złagodzić ten wizerunek - i zapewnić sobie zaproszenia do programów śniadaniowych - zaczął też promować swoją żonę.
Małgorzata Terlikowska udzieliła właśnie wywiadu Kulturze Liberalnej. Chociaż sama chce nazywać się feministką - w duchu Jana Pawła II - nadal odmawia kobietom ich podstawowych praw, a postulaty towarzyszące Czarnemu Protestowi czy Ogólnopolskiemu Strajkowi Kobiet sprowadza do zajadłej, rzekomo, walki o "aborcję na życzenie", cokolwiek ma to znaczyć.
Na "czarnym proteście", a potem na demonstracji 8 marca pojawiło się wiele postulatów istotnych dla ogółu kobiet - zauważają redaktorzy Kultury Liberalnej. Terlikowska woli widzieć jednak sukces partii rządzącej:
Postulaty istotne dla zwykłych kobiet spełnił PiS. 500+ przywróciło godność finansową wielu kobietom i wielu rodzinom. Program żłobkowy pomoże wielu kobietom łączyć pracę z posiadaniem dzieci, bo nie oszukujmy się, czasem jest to po prostu konieczne. PiS zdecydował się pomagać także tym kobietom, które zdecydowały się urodzić dzieci niepełnoprawne.
A co proponowały uczestniczki "czarnych marszów"? Abortowanie dzieci niepełnosprawnych, aborcję na życzenie, antykoncepcję za pieniądze podatników, edukację seksualną wrogą wartościom wielu Polaków. Nie widzę tu postulatów, które mogłabym podzielać - stwierdziła Terlikowska i, podobnie jak swego czasu hierarchowie Kościoła Katolickiego, posądziła setki tysięcy kobiet w całej Polsce o bycie "zmanipulowanymi" i "okłamanymi". Czyli znów ktoś "wyprowadził na ulice" niczego nieświadomie, głupiutkie i opętane chęcią traktowania aborcji jak antykoncepcji kobiety.
"Czarny protest" budowany był na kłamstwie i manipulacji i na tym fundamencie udało się zmobilizować pewną grupę kobiet. Jako że kłamstwo ma krótkie nogi, impet "czarnych protestów" błyskawicznie wyhamował. O ile ten protest z 3 października przyciągnął pewną grupę kobiet, to później przyciągał już tylko zatwardziałe feministki. A z mediów zapamiętaliśmy obrazki pań okładających parasolkami obrońców życia.
Terlikowska zapewnia też, że cała wielka, ogólnopolska akcja nie miała sensu, bo kontrowersyjny projekt Ordo Iuris - zakładający karanie więzieniem (!) kobiet, które przerwą ciążę, również te, które poroniły - był tak naprawdę nieszkodliwy, a wszystko, co mówiono o nim w mediach było, oczywiście, "manipulacją".
Ma pani swoje wyjaśnienie, dlaczego potencjału "czarnego protestu" nie udało się lepiej wykorzystać?
Tego potencjału nie było, to była po prostu wydmuszka- zapewnia Małgorzata. Cała narracja dotycząca projektu ustawy chroniącej życie autorstwa Ordo Iuris była zbudowana na wielu kłamstwach i manipulacjach. Ordo Iuris próbowało wszystkie te kłamstwa prostować, chociażby dotyczące tego, że po zmianie prawa kobiety będą masowo umierać na porodówkach, bo lekarze nie będą chcieli ratować ich życia, albo tego, że kobiety za poronienie trafią za kratki. Takich propozycji nie było. Podczas "czarnego protestu" kobiety wyszły na ulice motywowane strachem, który był efektem manipulacji.
Przypomnijmy więc wywiad z profesorem Romualdem Dębskim, ginekologiem-położnikiem z wieloletnim doświadczeniem pracy na oddziałach położniczych. Przyznał on wprost, że wprowadzenie prawa napisanego przez ludzi nazywających się "obrońcami życia" byłoby realną groźbą utraty życia dla wielu polskich kobiet. Zobacz: Profesor Dębski przestrzega przed ustawą antyaborcyjną: "To są rzeczy groźne! Skończyliśmy polską diagnostykę i terapię prenatalną!"