Dorota Wellman jest jedną z najbardziej lubianych polskich dziennikarek. Fani uwielbiają ją za bezpośredniość, charyzmę, poczucie humoru oraz wielkie serce. Wellman już nie raz udowodniła, że potrafi mieć gest i przeznaczyła na cele charytatywne ogromne kwoty, które zarobiła m.in. przy okazji kampanii reklamowych.
Wrażliwość Doroty wyraża się nie tylko we wsparciu potrzebujących, ale również w miłości do zwierząt. Rok temu głośno było o tym, że prezenterka stanęła w obronie psa, którego właściciel bił na ulicy. Przypomnijmy: Wellman: "Pobiłam faceta, aż stracił przytomność. Bił szczeniaka na ulicy"
Zwierzęta i ludzie cierpiący są dla mnie tak bliscy, jak ci, którzy mają w życiu gorzej - tłumaczyła później dziennikarka.
Okazuje się, że w zeszłym roku Dorota przeżyła stratę swojego czworonożnego przyjaciela. W najnowszym felietonie dla Wysokich Obcasów podzieliła się wspomnieniami o owczarku niemieckim imieniem Barry.
Od roku jestem w żałobie. W żałobie po psie. Znajomi ciągle mówią: weź następnego, tyle jest fajnych piesków w schroniskach, kolega proponuje szczeniaka. A ja nie mogę. Nie da się zamienić jednej miłości na drugą - tłumaczy. 15 lat mieszkałam pod jednym dachem z wyjątkowym zwierzęciem. Pierwszy raz wniosłam go po schodach, bo jeszcze nie umiał na nie wchodzić. Wyglądał jak puchaty miś z wielkimi uszami. Był straszną gapcią. Na spacerze siadał i oglądał samoloty na niebie. Tak się na nie gapił, że przewracał się na plecy. Każda z jego łap szła w innym kierunku.
Dorota pisze o Barrym jak o członku rodziny, wspominając sytuację, gdy po operacji jej syna pies czuwał przy jego łóżku.
Z czasem wyrósł z niego piękny owczarek niemiecki z ogromnymi orzechowymi oczami i wielkim wilgotnym nosem. Był mądrzejszy od wielu ludzi. Był naszym strażnikiem, naszym pocieszycielem i przyjacielem. Pamiętam, jak po operacji syna nie wychodził z jego pokoju przez wiele dni. Tylko siku i znowu kładł się obok łóżka. Nie spuszczał oczu z chorego, reagował na każde westchnienie. Nawet pokłócić się nie można było przy nim. Nie lubił podniesionych głosów i przywoływał nas do porządku. Co dziwne, nie lubił, kiedy tańczyliśmy. Szczekał rzadko, za to bardzo grubym głosem, dlatego nazywał się Barry, na cześć Barry'ego White'a. Ile razem przeżyliśmy przygód! Wspólnych wyjazdów, spacerów do utraty tchu, bo nasz pies robił dwa razy więcej kilometrów niż my. Biegł do przodu, wracał i sprawdzał, czy jesteśmy, znów pędził przed siebie. Pilnował naszego stada, bo my przecież jego stadem byliśmy. W domu lubił, kiedy wszyscy byli razem. Wtedy był najszczęśliwszym psem na świecie.
Niestety, zwierzaka dopadła starość, a Wellman bezskutecznie szukała ratunku wszędzie, gdzie się dało. W końcu została postawiona przed trudną decyzją o eutanazji przyjaciela.
Przez ostatni rok ratowaliśmy mu życie. Leków szukaliśmy wszędzie, nawet w Japonii. Lekarz weterynarii był u nas codziennie. Z wielkiego basiora pies stał się starowinką, chudzinką. Nie udało się śmierci przechytrzyć. Przyszedł moment na straszną decyzję o uśpieniu Barry’ego. Zrozumieliśmy, że podtrzymywanie go na siłę przy życiu jest okropnie egoistyczne. Że zadajemy mu cierpienie. Skremowaliśmy Barry’ego w Lublinie. Tam jest krematorium dla zwierząt. A jego prochy rozsypaliśmy tam, gdzie najbardziej lubił biegać. Gdzie był wolnym psem! - pisze dziennikarka.
Na koniec Dorota zwróciła się do sadystów, którzy znęcają się nad zwierzętami.
Wszystkim tym, którzy katują zwierzęta, zalepiają im mordki plastrem i topią, zostawiają w lesie, wyrzucają z samochodów, tym, którzy katują zwierzęta w transportach do rzeźni, tym, którzy podnieśli rękę na braci mniejszych, życzę wszystkiego najgorszego!
Trudno się do tych życzeń nie przyłączyć.