Janusz Korwin-Mikke słynie z kontrowersyjnych poglądów i wypowiedzi, które pomimo braku znaczących sukcesów w polityce od lat zapewniają mu uwagę mediów oraz liczne grono zwolenników w Internecie, które jednak nie przekłada się na głosy wyborców przy urnach. Lider partii Wolność zdążył obrazić już chyba wszystkich - od kobiet, przez niepełnosprawnych, homoseksualistów, na posłach i posłankach, w tym tych z Europarlamentu, włącznie. Tym razem 74-latek postanowił zaatakować Lecha Wałęsę, do czego pretekstem stały się miesięcznice smoleńskie, a konkretnie ich bojkot, w którym były prezydent zapowiedział udział kilka dni temu. Polityk ogłosił, bowiem, że chce uczestniczyć w kontrmanifestacji planowanej na 10 lipca. Jako argument podał sprawę Władysława Frasyniuka, którego wyniesiono w asyście policji z ostatniego pochodu i obecnie grozi mu kara trzech lat więzienia za "naruszenie nietykalności funkcjonariusza".
Deklaracja Wałęsy wywołała poruszenie związkowców, którzy zapowiedzieli, że teraz to oni "wyniosą Wałęsę z Krakowskiego Przedmieścia". W rozmowie z Wirtualną Polską Karol Guzikiewicz, obecny przewodniczący Solidarności w Stoczni Gdańskiej po raz kolejny wypomniał też Wałęsie podejrzenia o bycie agentem.
Chcemy spojrzeć w twarz Lechowi Wałęsie. Do tej pory nie przeprosił tych, na których donosił. To skandal, że chce protestować na Krakowskim Przedmieściu ramię w ramię z KOD, ekipą związaną z SB, z ich potomkami - oburzał się Guzikiewicz.
Sprawę w swoim stylu postanowił skomentować Mikke. Na Facebooku opublikował wpis, w którym daje do zrozumienia, że także nie wierzy w niewinność Wałęsy i jego zdaniem były prezydent zacierał ślady w swojej sprawie.
Nieszczęście polega na tym, że p. Lech Wałęsa zaprzeczał, że ukradł swoje papiery z teczki, którą jako prezydent wyjął i oddał pustą, dokonywał różnych dziwnych rzeczy - być może szantażowany, że to ujawnią, nie wiemy. Po zgłoszeniu uchwały lustracyjnej p. Lech Wałęsa wydał oświadczenie, że "kilka rzeczy podpisał", a po dwóch godzinach wycofał to oświadczenie, pod naciskiem p. Mieczysława Wachowskiego, najprawdopodobniej Jego oficera prowadzącego, który służył też jako Jego szofer - analizuje Korwin-Mikke, po czym nazywa wypowiedzi Wałęsy "bredzeniem".
Nie przywiązuję najmniejszego znaczenia do tego, co mówi p. Wałęsa. Pan Wałęsa mówi po to, żeby mówić. Po prostu bredzi bez ładu i składu. Taka jest jego uroda. Ludzie co większe Jego nonsensy - typu "jestem za, a nawet przeciw" lub "tu są plusy dodatnie i ujemne" - traktują jako znakomite bon moty, nie zdając sobie sprawy, że ten człowiek mówi tak, jak myśli - stwierdza Janusz.
Następnie Mikke porównuje Wałęsę do postaci cwanego Nikodema Dyzmy, który pomimo braku elementarnej wiedzy, dzięki splotowi szczęśliwych zbiegów okoliczności i odpowiednim znajomościom zrobił zawrotną karierę. Przy czym lider Wolności uważa, że Wałęsa Dyzmie nie dorasta do pięt, bo ten fikcyjny miał przynajmniej na tyle przyzwoitości, by nie sięgnąć po najwyższe stanowisko.
Nikodem Dyzma przy Nim to jest po pierwsze tytan intelektu - ocenia Korwin. A po drugie: Nikodem Dyzma w książce Tadeusza Dołęgi-Mostowicza jednak nie przyjął posady premiera; uznał, że jest zbyt ograniczony. A p. Wałęsa przyjął posadę prezydenta, bo nie miał żadnych ograniczeń, żadnych hamulców.
Zgadzacie się, że Lech Wałęsa, uznawany na świecie za legendę i symbol walki z komunizmem jest tak naprawdę "Dyzmą polskiej polityki"?
**Zobacz też:
**