Od ponad miesiąca Kinga Rusin zalewa swoje konta na portalach społecznościowych "relacjami" z jej "wyprawy życia" do Oceanii. Dziennikarka codziennie zamieszcza zdjęcia egzotycznych miejsc, potraw i oczywiście siebie, czym wywołuje mieszane reakcje internautów. Wielu z nich zarzuca jej, że się bezpardonowo "lansuje" i od tygodni siedzi na rajskich plażach, podczas gdy przeciętnego Polaka nie stać na zwyczajne wakacje lub nie ma na nie czasu. Kinga broni się jednak przekonując, że na wakacjach wcale nie leży "z drinkiem na plaży", ale też przy okazji zwiedza i "doświadcza".
Powszechnie uważa się, że Oceania to raj na ziemi. I ten raj bardzo chciałam zobaczyć zanim zniknie albo zostanie zniszczony! - napisała Kinga w felietonie dla Wirtualnej Polski. Ale nie wylądowałam tu, 20 tysięcy kilometrów od Polski, żeby leżeć z drinkiem przy basenie i obserwować egzotyczne kraje z perspektywy kurortu, tylko żeby pojeździć, pochodzić, doświadczyć, dotknąć, przeżyć, ocenić, przekonać się na własne oczy, jak to z tym rajem tu jest.
Dziennikarka zaczęła wycieczkę od Samoa, a planuje ją zakończyć na archipelagu Fidżi. Wyprawa ma potrwać dokładnie półtora miesiąca.
Jak policzył Super Express, za tego rodzaju urlop Kinga musiała słono zapłacić. Tabloid szacuje, że pobyt wraz z kosztami przelotów i przejazdów kosztował nie mniej niż 80 tysięcy złotych. Wydaje się jednak, że Kinga nie ma problemu z wydawaniem pieniędzy na wakacje - w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy odwiedziła też m.in. Argentynę, Chile, Brazylię, Francję, Grecję i Włochy.
Praca w TVN musi chyba mocno dawać się we znaki, skoro trzeba po niej wypoczywać na końcu świata aż przez sześć tygodni.