W czwartek przed południem Donald Tusk stawił się w warszawskiej prokuraturze, by zeznawać w jednym ze śledztw związanych z katastrofą smoleńską. Chociaż były premier stawił się na przesłuchaniu w charakterze świadka, jego przyjazd do Polski wywołał spore zamieszanie.
Pod budynkiem prokuratury na ulicy Rakowieckiej w Warszawie czekało na Tuska spore grono dziennikarzy oraz jego zwolenników. To interesujące, bo już pojawiają się komentarze, że Prawo i Sprawiedliwość nieświadomie przyczyniło się do wzrostu popularności byłego premiera. Przesłuchanie w sprawie Smoleńska, które miało pogrążyć Tuska, może niespodziewanie stać się dobrą okazją do odrobienia strat wizerunkowych.
Tego chce najwyraźniej telewizja publiczna, bo pod prokuraturą czekały na Tuska także kamery TVP. Reporter zapytał polityka o to, czemu zabroniono otwierania trumien z ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej. Odpowiedź Tuska chyba zbiła go z tropu:
Nie ma telewizji publicznej w Polsce, także pozwoli Pan, że nie będę odpowiadał na pana pytanie - uciął krótko.
Od Tuska oczekiwano także komentarza w sprawie reformy sądownictwa i ostatnich protestów, do których doszło w wielu miastach całej Polski. Były premier już wczoraj napisał na Twitterze, że sądy powinny być "niezależne od nas, naszych opinii i oczekiwań".
To jest sprawa ważna nie dla mnie, tylko 38 milionów polskich obywateli - dodał już pod prokuraturą, zaś komentując słowa Jarosława Kaczyńskiego o tym, że "ma się czego obawiać", powiedział: To potwierdza obawy bardzo wielu ludzi, że Jarosław Kaczyński marzy o takim wymiarze sprawiedliwości, który będzie wobec niego dyspozycyjny.
Na Tuska pod prokuraturą czekali także jego przeciwnicy, którzy pojawili się z transparentem "Współwinni zbrodni wciąż żyją bezkarnie. Mord. Smoleńsk 2010".
Nie wiadomo, kiedy skończy się przesłuchanie Tuska. Póki co były premier zeznaje w prokuraturze już piątą godzinę.