Muzycy zespołu Decapitated, pomimo międzynarodowego sukcesu, dotychczas nie mogli cieszyć się sprzyjającemu im szczęściu. Po śmierci jednego z członków zespołu, artystom przytrafiło się kilka nieprzyjemnych sytuacji, wliczając w to awaryjne lądowanie samolotu.
Jednak sierpniowa noc, podczas której poznali oskarżające ich dzisiaj o gwałt kobiety po jednym z koncertów, bez wątpienia zostanie przez nich zapamiętana na długo.
Polacy trafili do aresztu 9 września, zaś parę tygodni później rozpoczęto ich ekstradycję do Waszyngtonu. Jak podał serwis The Spokesman-Review, muzykom nie postawiono oficjalnie zarzutu gwałtu, jednak obciążające ich podejrzenia są bardzo poważne. Sytuację zmienić mogą jednak opublikowane właśnie zeznania świadka - pracownika klubu, w którym odbywał się koncert. Zgodnie z informacjami źródła, kobieta, która oskarżyła muzyków o gwałt, łapczywie piła alkohol, a później została zatrzymana przez policję pod zarzutem prowadzenia pod wpływem. O rzekomym gwałcie na przyjaciółce opowiedziała dopiero przed komisariatem, kiedy poproszono ją o poddanie się badaniu krwi.
Rozmawiała z kimś przez telefon, wyglądała na niezwykle wściekłą, a potem powiedziała policjantowi, że jej przyjaciółka została zgwałcona przez pięciu mężczyzn w centrum miasta - czytamy w raporcie.
Mężczyzna zeznał też, że kobiety "obmacywały wokalistę i jednego z muzyków Decapitated po plecach, bokach i klatkach piersiowych do tego stopnia, że mężczyźni poprosili ochronę, by usunęła kobiety z klubu".
Do tej pory żaden z muzyków nie przyznał się do zarzucanych czynów.