Kariera Pauliny Smaszcz-Kurzajewskiej rozkręciła się, nietypowo, po rozstaniu w TVP. Dziewięć lat temu rzuciła papierami w geście protestu wobec zawieszenia jej za reklamę firmy biżuteryjnej.
Początkowo słuch po niej zaginął, aż tu nagle cztery lata temu przyszła na bankiet w białym garniturze, pod który nie założyła stanika. Kontrowersje wywołane tą stylizacją dotyczyły głównie stopnia naturalności jej biustu oraz zagadnienia, czy tak głęboki dekolt nie pasowałby bardziej do gabinetu mammografi niż na ściankę.
Paulina bardzo się wtedy zdenerwowała i ogłosiła, że "rzyga na idealność". Od tamtej pory bardzo starannie buduje swój publiczny wizerunek, nadal nie stroniąc od wydekoltowanych kreacji.
Ostatnio udzieliła Vivie wywiadu, w którym, zgodnie z obowiązującą modą, zapewnia, że zaznała smaku biedy.
Mieszkam 26 lat w Warszawie, a cały czas mówię, że jestem z Poznania. Wciąż mam bliski kontakt z koleżankami z podstawówki - ujawnia Smaszcz-Kurzajewska. Ani w liceum, ani na studiach tak mocnych relacji już nie zbudowałam. Bieda bardzo scala. Bieda, poczucie wspólnoty, że "my z tych Jeżyc", tam nie było bogatych ludzi. Żyliśmy w mieszkaniu lokatorskim. Mieszkanie było czteropokojowe, ale każdy pokój należał do innej rodziny. Wspólna kuchnia, wspólna łazienka, dla każdej rodziny wyznaczone godziny na gotowanie, pranie, mycie dzieci… Pokój naszej czteroosobowej rodziny miał jedenaście metrów. Moje biureczko stało w kuchni, kiedy kończyły się dyżury, miałam do niego dostęp. Szybko zrozumiałam, że uczyć się mogę wszędzie. Ta bieda nas scalała, bo *o wszystko musieliśmy walczyć, nikt nam nic nie dał. *
Paulina wspomina, że właśnie wtedy zrozumiała, że jedynie wykształceniem i ciężką pracą można w życiu coś osiągnąć.
Kilka miesięcy temu, po pogrzebie mojego taty, wspominałyśmy z przyjaciółką Kasią, że naszą jedyną szansą, żeby wyjść z tej dzielnicy i coś osiągnąć była edukacja i pracowitość - wyjaśnia celebrytka. Pochodzę z bardzo prostej, robotniczej rodziny. Wszyscy moi przyjaciele z podstawówki byli z podobnych domów. Wiedzieliśmy jedno: jeśli nie chcesz do końca życia mieszkać we współlokatorskim mieszkaniu, musisz o to walczyć. Nie powiedzieli mi tego rodzice, tylko nauczyciele, którzy byli dla nas autorytetami. Kiedy kończyłam ośmioletnią podstawówkę ze świadectwem z czerwonym paskiem i listem pochwalnym, usłyszałam od rodziców: "Paulina, musisz iść do zawodówki, musisz zarabiać, żeby nam pomóc". W mojej rodzinie nikt nigdy o studiach nawet nie pomyślał. To był przełom. Ja od pierwszej klasy liceum, w weekendy i popołudniami myłam szyby na stacjach CPN, nocami wynajmowałam się do pilnowania dzieci i uczyłam się języków po to, żeby pracować na Targach Poznańskich jako hostessa. Przypominam, że wtedy hostessa myła podłogi, robiła kawę i sprzątała toalety! Po jakimś czasie awansowałam na szefa takich hostess. Tam mnie zobaczyły Kasia i Gosia Zgoła z agencji modelek Skandal. Bardzo wiele im zawdzięczam.
Kiedy w wieku dwudziestu lat Paulina przeprowadziła się do Warszawy i zamieszkała w kawalerce, której nie musiała dzielić z innymi lokatorami, nie mogła uwierzyć w swoje szczęście.
Dla mnie to było niesamowite, że mieszkam sama, mam tylko dla siebie łazienkę i kuchnię. Mogę wykąpać się kiedy chcę, zrobić śniadanie kiedy jestem głodna - wspomina w Vivie. Jak zarobiłam pierwsze pieniądze, powiedziałam: "Mamo, kupię ci bilet na pociąg, przyjedź, zobaczysz jak wygląda moje życie". Do dziś pamiętam, że ona przez ten weekend kiedy przyjechała, w ogóle się nie odzywała. Dla niej to był szok. Miasto, ludzie, moje mieszkanko. Do głowy nigdy jej nie przyszło, że młoda dziewczyna może mieć takie życie. Że to jest w ogóle realne. Wyjechała z zachwytem i strachem, że to tylko sen, bańka mydlana. Za chwilę pęknie i zniknie.