Bizantyjski styl Marka Kuchcińskiego odbijał się echem we wszystkich mediach, oprócz tych publicznych. Absolwent Policealnego Studium Ogrodniczego lekką ręką wydawał publiczne pieniądze. Na 550. rocznicę polskiego parlamentaryzmu wynajął namiot na warszawskim Placu Zamkowym za milion złotych. Wstęp mieli jedynie politycy. Szacunek do historii pchnął go do wydania następnych 220 tysięcy złotych na... galerię marszałków II RP.
Sejmowy "Król Słońce" lubił też złapać dystans, patrząc z wysoka na rozwijającą się Ojczyznę. To zrozumiałe - najwidoczniej bał się kolejnej kolizji sejmowej limuzyny. Problem w tym, że do samolotów lubił wpuszczać członków rodziny, co zaskutkowało oburzeniem opinii publicznej. Kuchciński i jego totumfaccy potrafili w miękkich, okrągłych słowach usprawiedliwiać tę lotniczą pasję. Intencje Marszałka okazały się tak krystaliczne, że poczuł się zobowiązany do wpłaty 15 tysięcy złotych na klinikę Budzik i Caritas. Kiedy to nie wystarczyło, ustąpił ze stanowiska. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że palec opatrzności, która go do tego pchnęła, należał do Jarosława Kaczyńskiego. Żoliborski mąż stanu myśli już najwidoczniej o październikowych wyborach parlamentarnych.
Informuję, że w dniu jutrzejszym zamierzam zrezygnować z funkcji marszałka sejmu. Podczas mojej działalności nie złamałem prawa. Liczba lotów, była podyktowana dużą liczbą spotkań z mieszkańcami również małych miejscowości - usprawiedliwiał się wkrótce-były marszałek. Ponieważ jednak opinia publiczna negatywnie ocenia moje postępowanie uznałem, że nie będę mógł dłużej pełnić tej funkcji - wyjaśnił.
Jednym słowem nie mając sobie nic do zarzucenia, pod naciskiem opinii publicznej jego niezłomna wola służby Narodowi została brutalnie złamana. Współczujecie mu dołączenia do "niepracującej szlachty"?