Co jakiś czas przez media na Wyspach Brytyjskich przetaczają się dyskusje na temat praw emigrantów. Wizerunek Polaków pracujących za granicą bywa niestety negatywny. Bywamy postrzegani jako osoby, które nie garną się do pracy, a zamiast niej szukają zasiłków. Dziennikarze nie robią wiele, by przełamać te stereotypy.
Tym razem gorącym tematem stało się postępowanie Evity Kossmann, Polki mieszkającej w Warszawie, która pobiera brytyjskie zasiłki na swojego syna. Mąż Kossmann od dziesięciu lat pracuje w fabryce w Bristolu, a pieniądze pochodzące z Child Benefit i Child Credit Tax wysyła żonie. Co miesiąc to prawie 220 funtów, czyli ponad tysiąc złotych. Sprawa została opisana w dokumencie Benefits Britain: Life on the Dole.
Evita Kossmann nie widzi w swoim postępowaniu nic złego. Co prawda kilka lat temu przeprowadziła się z mężem i czwórką dzieci do Bristolu, ale gdy okazało się, że 10-letni Mateusz nie radzi sobie w szkole, wróciła z nim do Polski. Teraz prowadzi dobrze prosperującą restaurację w Warszawie i dba o rozwój syna. W dokumencie wyjaśniła, że dla niej pobieranie brytyjskich zasiłków jest czymś normalnym:
Po prostu pieniądze są wypłacane, co jest dla mnie zadziwiające. Brytyjczycy obdarzyli nas dużą dozą zaufania, a żaden pracownik opieki społecznej nigdy nie przyjechał żeby sprawdzić, czy rzeczywiście tu z Mateuszem mieszkamy - wyjaśniła. Wszystkie pieniądze, jakie wysyła mi mąż, przeznaczam na wychowanie Mateusza, jego edukację, bilety do kina i inne rozrywki.
Na portalach informacyjnych aż roi się od niepochlebnych komentarzy skierowanych nie tylko w stronę przedsiębiorczej Polki, ale również wszystkich Polaków pracujących na Wyspach. Niemal każdy z internautów wyraża oburzenie postępowaniem kobiety. Padają proste do przewidzenia słowa: "darmozjad", "leń", "oszustka". Kossmann nie widzi problemu:
Dla mnie to normalne. Mój mąż opracuje w Wielkiej Brytanii dlatego to tamtejszy system wypłaca nam zasiłki - wyjaśnia. Nie jestem darmozjadem i leniem.