Przyjaciel Roberta Leszczyńskiego, pisarz Michał Witkowski, jako pierwszy poddał w wątpliwość oficjalną przyczynę jego śmierci. Początkowo do publicznej wiadomości podano, że Leszczyński zapadł w śpiączkę cukrzycową. Witkowski przypomniał jednak, że Robert miał słabość do używek i obrazowo opisał, jak wnosił "jego zwłoki" z taksówki do mieszkania.
W rozmowie z Faktem pisarz zapewnia, że w trwającym od dwóch tygodni roztrząsaniu okoliczności śmierci dziennikarza nie ma nic niewłaściwego. Wręcz przeciwnie. Jego zdaniem, Robert ucieszyłby się, że udało mu się narobić takiego zamieszania.
Tymczasem na jaw wychodzą coraz to nowe okoliczności śmierci dziennikarza. Podczas pogrzebu jego mama, ku zdumieniu żałobników, wyznała, że Leszczyński, mimo że 4 lata wcześniej złożył akt apostazji, otrzymał ostatnie namaszczenie.
Pogrzeb świecki nie jest niczym kontrowersyjnym - komentuje w tabloidzie Witkowski. Ale na koniec był incydent z jego mamą, z tym namaszczeniem. Coś na zasadzie: "Niech sobie synuś wychodzi z kościoła, a ja go i tak namaszczę. Na wszelki wypadek, żeby go do nieba wpuścili". Myślę, że on cieszyłby się z tego całego medialnego zamieszania, bo miał tego mało.
Tabloid powołuje się na opinię księdza Bogdana Bartołda, który wyjaśnia, że apostata ma, zgodnie z prawem kościelnym, zamkniętą drogę do nieba. Jednak ostatnie namaszczenie całkowicie zmienia jego sytuację.
Umierający może być nieprzytomny - tłumaczy ksiądz. Ktoś, kto uczynił apostazję, może wrócić do kościoła. Jak było w tym przypadku, tego nie wiem.