Dokładnie rok temu najgłośniejszą aferą w polskich mediach stała się historia Kamila Durczoka opisana w cyklu tekstów Wprost. Dowiedzieliśmy się z nich nie tylko o oburzających przypadkach molestowania, mobbingu i znęcania się nad pracownikami w redakcji Faktów (o tym ostatnim pisał też Newsweek, który nie został jednak pozwany przez Kamila), ale również o dziwnej sytuacji, do której doszło pod drzwiami mieszkania, w którym nocował i imprezował Kamil.
Na miejscu znaleziono m.in. kokainę, notatki służbowe, gadżety erotyczne oraz twardą pornografię. Nie wiadomo, dlaczego Kamil Durczok uciekł z mieszkania i dlaczego tak dziwnie się zachowywał, ale jego obecność potwierdzili policjanci, którzy spisali go na klatce schodowej.
Zarówno widzowie, jak i pracownicy TVN-u nie wiedzieli, co o tym myśleć. Nie pomogli im w tym Kamil i Elżbieta, którzy nie chcieli niczego komentować. Kamil w jedynym wywiadzie w TOK FM powiedział tylko: "To, co tam zrobiłem, to moja prywatna sprawa. Skąd ja mam wiedzieć, co tam w ogóle było?"
Znajoma Durczoka, Elżbieta Wycech, która wynajmowała to mieszkanie, też konsekwentnie odmawiała wyjaśnienia, co się tak naprawdę stało. Nawet gdy anonimowa informatorka Super Expressu zapewniała Durczokowi alibi i twierdziła, że "to nie była jego kokaina", ona milczała. Żeby uniknąć dalszych pytań uciekła z Polski, pozostawiając resztę domysłom.
Teraz, rok od wybuchu afery historię Elżbiety i Kamila postanowił przypomnieć Newsweek Tomasza Lisa. Czy ma to coś wspólnego z ich procesem przeciwko konkurencyjnemu tygodnikowi Wprost?
Jeszcze rok temu tygodnik Lisa relacjonował historie pracowników TVN-u, którzy cierpieli z powodu Kamila Durczoka. Dziś jako pokrzywdzoną i "odartą z wszelkiej godności" przedstawia jego przyjaciółkę.
Po roku wreszcie możemy poznać jej wersję wydarzeń. Czy jest prawdziwa? Oceńcie sami:
Newsweek: 16 lutego 2015 roku twarz Kamila Durczoka publikuje "Wprost". W środku artykuł o 130-metrowym apartamencie, dmuchanych lalkach i resztkach białego proszku. Pobiegła pani do kiosku?
Elżbieta Wycech: Nie zdążyłam. Obudził mnie telefon, wył bez przerwy. To były nieznajome numery. Odrzuciłam kilka pierwszych połączeń, później odebrałam. Usłyszałam kilka obrzydliwych pytań, które zwaliły mnie z nóg. To byli ludzie z tabloidów. Pytali: czy handluję narkotykami, czy jestem kochanką Kamila albo prostytutką. Przestałam odbierać. W końcu zadzwonił przyjaciel, przeczytał mi artykuł z "Wprost". Słuchałam i płakałam. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę.
Szła pani tego dnia do pracy?
Miałam iść na 8:30, ale nie poszłam. Bałam się wyjść z domu. Nie wychodziłam przez kilka pierwszych dni. Czułam na przemian: strach, wściekłość, bezsilność. (…)
Wylano na mnie wiadro pomyj. Pisano, że chcę wylansować się na skandalu. W artykułach na mój temat pojawiało się mnóstwo kłamstw. Nie potrafiłam się przed tym obronić. Skontaktowałam się z kancelarią adwokacką. Jadąc taksówką do kancelarii, po raz pierwszy zajrzałam do gazety. Czytałam ten artykuł i czułam, że jestem w strzępach. Kierowca taksówki, widząc co czytam, rzucił: "Widziała pani, jaki gość z tego Durczoka? Dziennikarzyna..." Nie odezwałam się ani słowem.
Najgorsze były zdjęcia. Na dużych kolorowych fotografiach była moja bielizna. Obok pornografia i seks zabawki. Poczułam, że odarto mnie z wszelkiej godności.
Elżbieta przyznaje, że mieszkanie z którego uciekł Kamil Durczok, zostawiając po imprezie swoje rzeczy, było wynajmowane przez... jej firmę:
Pisano, że to ja wynajmowałam mieszkanie na Sobieskiego i że to ja zalegałam z czynszem. To wierutne kłamstwo. Mieszkanie było wynajmowane przez firmę, w której pracowałam. Mało tego, nie byłam nawet lokatorką. Po prostu, podobnie jak inni pracownicy, miałam prawo tam przebywać.
Według Wprost "szef "Faktów" TVN został przyłapany przez policję, jak ucieka z mieszkania, w którym znaleziono biały proszek". Co w tamtym mieszkaniu robił Kamil Durczok?
Pan nie ma znajomych? Poznałam Kamila przez znajomych z mediów. Miał tego dnia wolne, przyjechał w odwiedziny. To była normalna, koleżeńska wizyta.
Dlaczego do mieszkania przyjechała policja?
Najpierw przyjechała Katarzyna T., właścicielka apartamentu. Chciała porozmawiać o niezapłaconym czynszu - wtedy dowiedziałam się, że są jakieś zaległości. Wytłumaczyłam, że nie jestem wynajmującą i odesłałam ją do siedziby firmy. Po jakimś czasie przyjechała raz jeszcze. W mieszkaniu był Kamil, ja wyszłam z psem na spacer. Powiedziałam Kamilowi: "Jeśli ktoś przyjdzie, nie otwieraj. Zaraz wracam". I poszłam. Katarzyna T. chciała dostać się do środka, pukała, ale nikt jej nie odpowiadał. Prawdopodobnie usłyszała, że ktoś jest w mieszkaniu, zadzwoniła do męża i powiedziała, że to złodziej.
Elżbieta przyznaje, że afera wybuchła dlatego, że właściciele, zaniepokojeni tym, co zobaczyli w swoim mieszkaniu po imprezie, wyprosili ją i Kamila i wymienili zamki w drzwiach:
Próbowałam wytłumaczyć całą sytuację, ale właściciele mieszkania byli bardzo zdenerwowani. Przyjechała policja. Policjanci spisali nas, weszli do środka, sporządzili notatkę i pojechali. Właściciele mieszkania zamknęli je, nie pozwolili mi nawet zabrać swoich rzeczy. Tłumaczyli, że nie mają pewności, co jest moje, a co właścicielki firmy, która wynajmowała mieszkanie. Tego samego dnia wymienili wkładki w drzwiach.
W mieszkaniu były gumowe lalki, pornografia i resztki białego proszku.
Nie mam pojęcia, skąd wziął się tam biały proszek. Tamtego dnia w mieszkaniu była policja. Weszli do różnych pomieszczeń, obejrzeli je, nie zauważyli nic podejrzanego. Po drugie, badania DNA, którym poddaliśmy się razem z Kamilem, jednoznacznie wykazały, że nie było tam naszych śladów. Nie mieliśmy więc z tym nic wspólnego. Mieszkanie przez miesiąc stało puste. Przypuszczam, że biały proszek znalazł się tam tylko po to, by podsycić całą aferę.
Czy ma pani sobie coś do zarzucenia?
Nie. Nie zrobiłam nic złego i jestem w tej sprawie niewinna.
Jak medialna afera wpłynęła na pani relację z Kamilem Durczokiem? Czy miał do pani pretensje?
Nadal się przyjaźnimy i wspieramy. Oboje próbujemy uciec od tamtej sytuacji, oboje walczymy o dobre imię.
Jak afera wpłynęła na pani życie?
Odwróciła się ode mnie część rodziny. Podobnie było ze znajomymi. Niektórzy przysyłali mi SMS-y w stylu: "No i co żeś Ty narobiła?" Obwiniano mnie za coś, czego nie zrobiłam. Z dnia na dzień stałam się człowiekiem, z którego szydzono. Wszystko, co udało mi się osiągnąć na gruncie zawodowym, szlag trafił. (...) Byłam na pograniczu załamania nerwowego. Dostałam propozycję wyjazdu do Niemiec. Uznałam, że nie chcę żyć w tym bałaganie, pojechałam.