Konflikt Anny Kalczyńskiej i Tomasza Lisa ciągnie się od prawie pół roku. Zaczęło się od pyskówki Kalczyńskiej z jej byłym kolegą z Dzień Dobry TVN Jarosławem Kuźniarem. Po jego entuzjastycznym komentarzu na Twitterze dotyczącym upomnienia rządu PiS przez Komisję Europejską, Kalczyńska zauważyła, że szkoda, że Komisja nie interweniowała, gdy nacjonalizowano sporą część składek OFE, a ABW podsłuchiwała dziennikarzy.
Wtedy wtrącił się Tomasz Lis i w swoim wpisie nazwał prezenterkę pogardliwie "PiS-Kalczyńską", dodając też, że cierpi ona na niedostatek inteligencji. A przynajmniej że jest głupsza od Kuźniara.
Kalczyńska odniosła się do tego w nowym wywiadzie dla magazynu Party. Zapewnia, że nie ma do Lisa żalu, bo chyba nie wiedział, co pisze.
Do pracy przyjął mnie Tomasz Lis - wspomina swoje początki w TVN-ie. W Polsce właśnie zaczęła powstawać stacja TVN24. No cóż... To nie ja wytoczyłam te działa. Twitter, gdzie to napisał, to specyficzne miejsce w Internecie - czasem pisze się tam coś pod wpływem chwili, a potem nie można już tego cofnąć. Nie wiem, czy Tomek wpadł właśnie w taką pułapkę, czy faktycznie chciał napisać o mnie to, co napisał. Nie rozmawiałam z nim na ten temat, ale też nigdy mnie za te słowa nie przeprosił .
Kalczyńska zapewnia, że jej uwagi nie wynikały z sympatii do partii Jarosława Kaczyńskiego.
Nie uważam się za osobę zaangażowaną politycznie - wyjaśnia. Mam po prostu swoje zdanie na różne tematy i myślę, że moje poglądy mogłyby go zdziwić. Zaszufladkował mnie w sposób bardzo smutny. Ja go nigdy nie krytykowałam za jego riposty. Nawet jeśli mało celne. Ataku "ad personam: spodziewałabym się po szukającym poklasku polityku, a nie po dziennikarzu czy publicyście.
**Zobacz też:
**