**_
_**
Martyna Wojciechowska krótko po narodzinach córki Marysi, starała się żyć, jak jakby nic się nie zmieniło. Osiem miesięcy po porodzie wybrała się na Antarktydę zdobyć najwyższy szczyt kontynentu, Mount Vinson. Niestety, pogoda nagle się popsuła i dziennikarka została uwięziona w namiocie w obozie na zboczu góry.
Przetrwała tak kilka dni. Warunki atmosferyczne uniemożliwiały zejście na dół, a Martynie kończyła się woda i jedzenie. Jak ujawniła w relacji radiowej, zanim skończyła się także łączność, na zewnątrz panowała temperatura minus 40 stopni i wiał lodowaty wiatr z prędkością 100 km/h. Oberwało jej się wtedy za nieodpowiedzialność i realną groźbę osierocenia małego dziecka.
Potem, w wywiadzie podróżniczka przyznała, że jednak wtedy trochę przesadziła. W najnowszej rozmowie z Vivą wyznaje, że z czasem zrozumiała lepiej, na czym polega rodzicielstwo.
Kiedy zaszłam w ciążę, założyłam w komputerze folder Projekt dziecko - ujawnia Wojciechowska. Zapisywałam w nim różne rzeczy: od wyprawki począwszy, po różne dobre rady. Jestem poukładana, pilna i na wszystko chciałam mieć wpływ, nawet na to, jaką będę matką. Nadal mam ten folder w komputerze, ale dzisiaj uważam, że jest śmieszny. Rok temu powiedziałam w wywiadzie, że wychowanie dziecka jest jak dla mnie fascynującą podróżą, w dodatku bez mapy. Najtrudniejszą z tych, jakie można odbyć. Wierzę, że prawdziwa miłość opiera się na dalece idącej bezinteresowności, umiejętności przedłożenia dobra osoby, którą się kocha, nad swoje własne. To dla mnie wyznacznik prawdziwej, czystej miłości, którą przewartościowałam po urodzeniu Marysi.
Nie znałam tego uczucia, choć wiele razy używałam słowa miłość. Kiedy ro zrozumiałam, zupełnie inaczej zaczęły mi się układać relacje z ludźmi. Gdybym nie doświadczyła macierzyństwa, nie zrobiłabym też programu Kobieta na krańcu świata. Chyba nie umiałabym prowadzić tak intymnych rozmów z kobietami, zrozumieć ich wyborów. Bo choć różni nas miejsce, w którym się urodziłyśmy, wiara czy kolor skóry, to związek matki z dzieckiem jest doświadczeniem uniwersalnym i ponadkulturowym. Czasem największym dowodem miłości są proste, codzienne sprawy. Kiedy Marysia była mała, miała książkę o księżniczce Arielce. Historie księżniczek, które całe życie czekają na królewicza na białym koniu, to nie mój klimat i nie chciałabym takiego modelu wkładać dziecku do głowy. Ale moja córka uwielbiała tę książkę. Księżniczka Arielka była moim największym koszmarem, ale kiedy cierpliwie po raz tysięczny czytałam tę samą historię, myślałam sobie, że to jest przecież niezwykły dowód miłości z mojej strony.
Miniony rok był trudny dla Martyny i jej córki. Jesienią zeszłego roku podróżniczka bardzo poważnie zachorowała. Lekarze długo nie mogli postawić właściwej diagnozy. Jeszcze gdy walczyła o powrót do zdrowia, zmarł jej były partner, ojciec Marysi, nurek Jerzy Błaszczak. Mimo że od dawna nie byli razem, pozostawali w dobrych relacjach i wspólnie wychowywali córkę.
Razem z córką przyszło nam zmierzyć się z ogromną stratą, której w żaden sposób nie da się wytłumaczyć - wspomina Martyna. Podstawą mojego wychowywania dziecka jest mówienie mu prawdy, oczywiście dostosowuję formę do wieku. Do rozmowy z Marysią na temat śmierci taty musiałam się przygotować. Kąpałam ją, myłam jej włosy, była taka radosna i wtedy pojawiła się we mnie myśl, że właśnie przeżywa ostatnie beztroskie chwile swojego dzieciństwa. Wiedziałam, że za chwilę wszystko się zmieni.
Uważam, że nie należy dzieciom mówić o śmierci w sposób metaforyczny. Trzeba nazwać rzecz po imieniu, bo przemijanie i odchodzenie są nieodłączną częścią życia. Zawsze chciałam być superwoman, zawsze radziłam sobie z panowaniem nad emocjami. Ale wtedy to był pierwszy raz, kiedy płakałam przy Marysi jak nigdy wcześniej. To była nauka dla mnie. Dotąd uważałam, że wyrazem mojej troski jest nieokazywanie tego rodzaju emocji, bo w ten sposób chronię swoją córkę. Ale myślę, że Marysia była w równym stopniu zaskoczona co zafascynowana moją reakcją. Zobaczyła mamę w takiej wersji po raz pierwszy. Marysia ma dziadków, kochającą babcię, ale oczywiście kiedy wiesz, że pozostajesz jedynym rodzicem, masz inny stosunek do ponoszenia dodatkowego ryzyka.
_
_
__
__