W maju zapadł wyrok w procesie sądowym pomiędzy Kamilem Durczokiem a pozwanymi przez niego redaktorami Wprost z Sylwestrem Latkowskim na czele. Choć za "naruszenie dóbr osobistych" przez publikację artykułu Ciemna strona Kamila Durczoka były szef Faktów TVN domagał się aż 7 milionów złotych, sąd zgodził się przyznać mu zaledwie pół miliona. To i tak bardzo dużo. Byli pracownicy Kamila, których zdaniem (nie pozwanego) Newsweeka "czołgał" i "upokarzał", nie dostali żadnych pieniędzy. Wydawca Wprost złożył apelację.
W nowym wywiadzie udzielonym Dziennikowi Latkowski podkreślił, że sprawa dotyczyła jedynie "zniesławienia" po artykule, który był początkiem całej afery. Przypomina, że proces w ogóle nie dotyczył sprawy molestowania kobiet ani poniżania pracowników TVN-u (przypomnijmy: Pracownik o Durczoku: "Pycha posunięta do granic absurdu! CZOŁGAŁ LUDZI, UPOKARZAŁ"). Nawet w pozwie Durczok w ogóle nie zaprzeczał tym doniesieniom.
Proces utajniono, kiedy jeden ze świadków, wydawca z TVN, zaczął mówić o molestowaniu kobiet przez Kamila Durczoka - powiedział Latkowski. Opowiadał o bliskiej sobie osobie, która była molestowana. To nie jest tajne, o tym mogę mówić. Wtedy się okazało, że jeśli proces będzie jawny, to kolejni świadkowie nie będą zeznawać, bo się zwyczajnie boją.
Nie chciałby, żeby opinia publiczna usłyszała zeznania bardzo znanej dziennikarki, która była jego podwładną w TVN, a potem - uciekając przed nim - przeszła do innej stacji. Nie chciałby, żeby gazety drukowały informacje, w jaki sposób molestował, jakie składał propozycje seksualne, jaki nacisk wywierał. Nie chciałby, żeby wyszło na jaw, że do swojej podwładnej mówił: Nie mam majtek pod dżinsami, jedziesz do mnie? Albo: Oprzesz się o ścianę, wejdę od tyłu, suko.
Tu jest mój zapis rozmowy z tą dziennikarką na długo przed procesem, jeszcze zanim powstał tekst we "Wprost" o molestowaniu seksualnym. Proszę, proszę czytać... "Od tego czasu jestem gównem. Nie mogę nawet przychodzić na prezentację ramówki, bo nie pozwala mi...". To są jedne z łagodniejszych fragmentów, bez nazwisk, bez informacji, kogo jeszcze szef "Faktów" molestował. A molestował i to nie tylko tę jedną dziennikarkę. Zresztą, on w pozwie nie kwestionuje molestowania. To jest jego jedna z PR-owskich zagrywek. Kwestionuje, że powiedział do dziennikarki o braku majtek pod dżinsami. Nie zaprzecza molestowaniu.
Według Latkowskiego od samego początku, gdy wybuchły kontrowersje, Durczok próbował wzbudzić u wszystkich współczucie i kreował się na ofiarę. Chyba mu się udało, gdyż wizerunek pokrzywdzonego w połączeniu ze znanym nazwiskiem i pieniędzmi zjednał mu przychylność sędziów.
Od momentu, kiedy pojawiły się pierwsze teksty we "Wprost", kiedy to lansowano, że niemal umiera w szpitalu, mówiono o zawale, stanie przedzawałowym, myślach samobójczych słynnego dziennikarza. A tak naprawdę wtedy w szpitalu wylądował Michał Majewski, współautor tekstów o molestowaniu, który jest po zawale, taka była presja. Pamiętam, jak jeden z dziennikarzy "Gazety Wyborczej" na TT pisał, że jesteśmy kanaliami, bo śmieliśmy zadać pytania człowiekowi, który jest w bardzo ciężkim stanie. Otóż wiem na pewno, że Durczok co prawda znalazł się na oddziale kardiologicznym, ale od razu wykluczono zawał, a nawet stan przedzawałowy. Zresztą, czy jak człowiek tak ciężko chory, śmiertelnie chory w zasadzie, miałby siłę przyjechać ze Śląska do Warszawy i udzielić wywiadu w Radiu Tok FM Dominice Wielowieyskiej. Rozumiem, że chciał się bronić, ale skoro był tak chory, to dlaczego nie udzielił tego wywiadu przez telefon. Wiedział dobrze, że wywiad na żywo będzie miał większą siłę rażenia...
Wszystkie nasze dowody zostały odrzucone. Wyrok zapadł na podstawie świadków Kamila Durczoka i dowodów przyniesionych przez niego. Mówiłem prosto w twarz pani sędzi, że na początku procesu już miała wydany wyrok. Uważam, że jeden z najbardziej skandalicznych wyroków. Po rozmowie Majewskiego z Durczokiem zadzwonił Edward Miszczak, który chciał zablokować publikację. Dostaliśmy też informację, że policja nie będzie się zajmowała tym, co jest w mieszkaniu, w którym przebywał Kamil Durczok.
Widziałem dokumenty. To było tak, jakby ktoś chciał chronić Kamila Durczoka. Kiedy byłem przesłuchiwany prokurator powiedział, że gdyby u zwyczajnego obywatela znaleziono nawet śladowe ilości narkotyków, to miałby rewizję wszędzie, w miejscu pracy, w domu, sprawdzane komputery, telefony. Ale zadziałała magia nazwiska Durczok. A na nas nie zadziałała magia nazwiska Durczok.
Latkowski zapowiada, że jego kampania dziennikarska przeciwko Durczokowi nie skończyła się ani z opuszczeniem redakcji Wprost, ani z ogłoszeniem wyroku przez sąd. Twierdzi, że materiał, który zbiera, będzie mocniejszy niż wizerunkowe działania byłego szefa Faktów.
Kamil Durczok wie, że my jesteśmy długodystansowcami, że my zajmujemy się wciąż sprawą Kamila Durczoka, jego relacjami ze światem, z którymi żaden dziennikarz, żaden uczciwy człowiek mieć nie powinien. Jeśli myśli, że książką i PR-owskimi wywiadami przykryje prawdę, to się grubo myli.
Durczoka broni teraz Newsweek Tomasza Lisa. Dziennikarz udzielił wywiadu, w którym kreuje się na największą ofiarę "w historii polskich mediów". Ciekawe, co myślą o tym jego byli pracownicy: Kamil Durczok w "Newsweeku": "ROBIŁEM, CO CHCIAŁEM. Nikt w historii polskich mediów nie doznał takich oskarżeń!"
Przypomnijmy, że kobiety, które "czołgał" i "upokarzał" Kamil Durczok nadal się boją i pozostają anonimowe. Nie dostały milionowych odpraw, ani pracy w Polsacie. Nikt się nimi nie interesuje i nie słucha ich głosu. Newsweek nie przeprowadzi z nimi wywiadu.