W okresie przedświątecznym wiele gwiazd i celebrytów przypomina sobie o "pomaganiu innym", chętnie angażując się w medialne akcje charytatywne. Bardzo popularna staje się wtedy pomoc bezdomnym zwierzętom.
Kilka miesięcy temu Matt Damon, Minnie Driver, Joaquin Phoenix i Pamela Anderson nakręcili poruszający film, w którym apelowali o zaprzestanie przez Chiny organizowania targów, podczas których psy są zabijane i sprzedawane na mięso. Wolontariusze z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych postanowili wesprzeć Marca Chinga - obrońcę praw zwierząt, który w pomoc psom postanowił zaangażować celebrytów.
Ching prowadzi w Los Angeles restaurację dla psów i firmę produkującą karmą dla zwierząt. Wśród jego klientów znalazł się również Matt Damon, który rok temu zaczął regularnie podróżować do Azji, by ratować zwierzęta. W Hollywood zyskał dzięki temu status dobrego i empatycznego celebryty. Damon podkreślał wielokrotnie, że "ryzykował życiem dla zwierząt", był bity i grożono mu bronią za jego walkę o ratowanie katowanych psów.
Jak wykazało śledztwo dziennikarzy Daily Mail, akcja ratowania chińskich psów skończyła się niestety jedynie na gwiazdorskich obietnicach. Psy, które ginęły w męczarniach zamknięte w klatkach i gotowane żywcem, nie zostały ocalone nawet tam, gdzie miały otrzymać należytą opiekę.
Część czworonogów trafiła do jednego z buddyjskich sanktuariów, gdzie - zamiast otrzymać pomoc - zwierzęta ginęły zgodnie z religijnymi przekonaniami ich tymczasowych "opiekunów", którzy twierdzili, że zwierzęta nie mogą być leczone, bo "natura powinna decydować o ich losie".
Jedna z wolontariuszek, która zgodziła się udzielić wypowiedzi, przekonuje, że nikt nie spodziewał się, jaki los czeka zwierzęta:
Myśleliśmy, że psy ocalone z targu zyskają bezpieczne schronienie. Zamiast tego setki z nich zginęły w sanktuarium, bo nie otrzymały należytej opieki.
Póki co Matt Damon wstrzymał się od skomentowania tej sytuacji.