Film Antoniego Krauzego Smoleńsk długo czekał na swoją premierę. Po miażdżącej krytyce ze strony Jarosława Kaczyńskiego, który ponoć opuścił pokaz przedpremierowy ze słowami "To nie tak było", film został poddany przeróbkom i ponownemu przemontowaniu. Reżyser zapewniał wprawdzie, że cały problem polega na tym, że zawiedli specjaliści od efektów specjalnych, jednak mało kto uwierzył w tę wersję. Zwłaszcza odkąd Andrzej Saramonowicz wyjaśnił na Facebooku, że termin "trudności techniczne" w branży filmowej sygnalizuje, że film nie spodobał się komuś bardzo ważnemu.
To oznacza to mniej więcej tyle: "ktoś bardzo ważny, ktoś, od kogo wiele w Polsce zależy, a komu z powodów osobistych szalenie zależało na tym filmie, obejrzał go na pokazie przedpremierowym i tak nas zrąbał od stóp do głów, że nam ze strachu buty pospadały, a teraz w panice zastanawiamy się, co dokręcić i jak przemontować" - napisał reżyser.
W końcu, po półrocznym opóźnieniu film doczekał się uroczystej premiery w Operze Narodowej. Tym razem wszyscy wyglądali na zadowolonych. Może oprócz Agaty Dudy, która zamiast na Smoleńsk, wybrała się z córką na komedię Woody'ego Allena. Niestety, widzowie nie podzielili entuzjazmu polityków. W ciągu pierwszego weekendu film obejrzało zaledwie 108 tysięcy widzów. Było tak źle, że aktorzy zaczęli wstydzić się, że w nim grali. Lepsze wyniki oglądalności uzyskała nawet niezbyt ambitna komedia romantyczna 7 rzeczy, których nie wiecie o facetach, którą obejrzało 241 tysięcy widzów.
Na szczęście wysiłek ekipy doceniła Akademia Węży, polskiego odpowiednika hollywoodzkich Malin, przyznając Smoleńskowi 17 nominacji w 10 kategoriach. Jerzy Zelnik, nominowany do najgorszej roli męskiej, rozżalony zapewnia, że znów się wszyscy na niego uwzięli.
Aktor, odkąd stał się gorącym zwolennikiem Prawa i Sprawiedliwości, nie stroni od radykalnych opinii. Aktor, który w młodości zmusił swoją partnerkę do aborcji, nazwał uczestniczki Czarnego Protestu "odczłowieczonymi", zaś przy innej okazji stwierdził, że "dzieci z in vitro rodzą się koszmarnie chore, połamane", w rozmowie z Super Expressem nie oszczędza także osób, którym Smoleńsk nie przypadł do gustu. Znowu puściły mu nerwy.
Tu nie chodzi o sztukę. Jest mi to kompletnie obojętne. Nie liczę się z opinią ludzi. Ja wiem, z czego to wynika, opinie ludzkie, wszystkie to koterie, te układziki, te dowcipy - grzmi w tabloidzie.
Przepraszam bardzo, ale trzeba się wznieść ponad to, bo inaczej człowiek byłby niewolnikiem. Znam bardzo wielu ludzi, którzy ten film odbierają bardzo dobrze. Poza tym ten film nie miał ambicji stricte artystycznych, tylko to jest paradokumentalna sprawa. O co chodzi? O politykę. Tylko i wyłącznie o politykę. Tu żadnych kryteriów artystycznych nie ma. Nie bądźmy naiwni.
Zgadzacie się z nim?