Bartłomiej Misiewicz przez ostatnie miesiące robił oszałamiającą karierę w polityce. Podopieczny Antoniego Macierewicza szybko awansował z pracownika apteki w podwarszawskich Łomiankach na rzecznika Ministerstwa Obrony Narodowej, a dzięki swojemu "patronowi i szefowi" mógł liczyć nie tylko na liczne przywileje i honory, ale i astronomiczne zarobki. 27-letni działacz jako rzecznik MON zarabiał 12 tysięcy złotych miesięcznie. Po licznych skandalach z udziałem imprezowego "Miśka", szef resortu postanowił zapewnić mu kolejną lukratywną posadę, nie mającą nic wspólnego z jego kompetencjami i (zaledwie średnim) wykształceniem. Bartłomiej został pełnomocnikiem Polskiej Grupy Zbrojeniowej i mógł pochwalić się zarobkami w wysokości 50 tysięcy miesięcznie. Niestety, długo nie pocieszył się ciepłą posadką, bowiem w środę prezes Prawa i Sprawiedliwości, Jarosław Kaczyński, postanowił go publicznie poniżyć i odwołał go ze stanowiska, przy okazji zapowiadając utworzenie specjalnej komisji śledczej do "zbadania całej sprawy".
Przypomnijmy: Jarosław Kaczyński ZAWIESIŁ MISIEWICZA! "Powołamy KOMISJĘ ŚLEDCZĄ do zbadania całej sprawy!"
Po jego odwołaniu media narodowe, z TVP w roli głównej, postanowiły urządzić na nim lincz, twierdząc że "były rzecznik MON był za młody do sprawowania tak ważnej funkcji", a wszelkie przywileje zawdzięczał lojalności wobec Antoniego Macierewicza. Skompromitowany "Misiek" żalił się później w mediach, że wykorzystał swoja "życiową szansę", żeby „zdobyć cenne doświadczenie”. Zobacz: Misiewicz SKARŻY SIĘ na media: "GDZIE MAMY ZDOBYĆ DOŚWIADCZENIE, żeby skutecznie pracować dla Rzeczypospolitej?"
Jak się właśnie okazuje, mimo że 27-latek przez miesiące "służby ojczyźnie" zarabiał krocie, nie dokładał się do finansowania swojej partii. Według przyjętego w PiS zwyczaju wysokość składki partyjnej jest uzależniona od pełnionego stanowiska, więc funkcyjni politycy powinni w teorii płacić więcej niż szeregowi członkowie. Jak się okazuje, Misiewicz co miesiąc przelewał "aż 30 złotych", co stanowi jedną z najniższych stawek.
Zgodnie z rejestrami wpłat na PiS w Państwowej Komisji Wyborczej współpracownik Antoniego Macierewicza w 2016 roku płacił na partię średnio około 30 złotych miesięcznie - ujawnia Wirtualna Polska. Rzecznik ministra obrony i szef jego gabinetu politycznego taką samą kwotę wpłacał również przed objęciem tych funkcji w 2014 i 2015 roku. Dla porównania - do najbardziej szczodrych w 2015 roku należeli m.in. ministrowie w kancelarii premiera - Henryk Kowalczyk, który przelał 20 tysięcy złotych i Paweł Szefernaker, który dał 10 tysięcy złotych. Wyższe od rzecznika MON kwoty wpłacało też wielu szeregowych członków tego ugrupowania.
Jak twierdzi jeden z posłów PiS, Misiewicz nawet będąc zatrudnionym w jednym z biur poselskich mógł liczyć na kilka dobrze płatnych zleceń z partii i cały czas "zarabiał przyzwoicie". Mimo znaczącego wzrostu jego pensji, nie dokładał się do budżetu Jarosława Kaczyńskiego, a dodatkowo korzystał ze… zniżki studenckiej.
Misiewicz nie miał źle w partii - stwierdził jeden z posłów PiS w rozmowie z Wirtualną Polską. Wcześniej był zatrudniony w jednym z biur poselskich i mógł liczyć na kilka umów zleceń z partii, więc zarabiał przyzwoicie. Mimo sprawowanych funkcji w resorcie obrony formalnie 27-latek był szeregowym członkiem PiS, który mógł dodatkowo liczyć na zniżkę partyjnej składki przeznaczoną dla studentów.