Po wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach parlamentarnych w 2015 roku kariera Bartłomieja Misiewicza nabrała prawdziwego tempa. Jego mentor, Antoni Macierewicz, uzyskał wreszcie dostęp do intratnych państwowych posad, które zapełnił swoimi młodymi protegowanymi: 20-letnim wówczas Edmundem Jannigerem i 25-letnim Miśkiem. Ambitny absolwent liceum ogólnokształcącego został m.in. rzecznikiem prasowym Ministerstwa Obrony Narodowej, członkiem rady nadzorczej spółki Energa Ciepło Ostrołęka i Polskiej Grupy Zbrojeniowej - chociaż nie posiadał ukończonego kursu dla członków rad nadzorczych i skończonych studiów. Kiedy śmiałym decyzjom kadrowym Antoniego zaczęła przyglądać się premier Beata Szydło i prezes Jarosław Kaczyński, Bartek stracił wszystkie te posady, ale oczywiście nie zapomniano o nim - w dniu siódmej rocznicy katastrofy smoleńskiej utworzono dla niego nową posadę z pensją 50 tysięcy złotych miesięcznie: pełnomocnika zarządu państwowej Polskiej Grupy Zbrojeniowej ds. komunikacji.
Niestety, i nią nie cieszył się za długo - Jarosław Kaczyński uznał najwyraźniej, że miarka przebrała się, kiedy wyczytał w tabloidach, że niemoralnie dobrze płatną posadą dla Misiewicza Macierewicz "pokazał mu, kto tu rządzi". W ciągu dwóch dni pozbawił Bartłomieja wszystkiego: pracy w ZGP, członkostwa w partii i, powiedzmy, reputacji: komisja, którą powołał prezes niemal natychmiast orzekła bowiem, że Misiewicz "nie ma kwalifikacji do pełnienia funkcji w sferze administracji publicznej, spółkach Skarbu Państwa czy innych sferach życia publicznego", a jego postawę oceniono "całkowicie negatywnie".
Zobacz: Jarosław Kaczyński ZAWIESIŁ MISIEWICZA! "Powołamy KOMISJĘ ŚLEDCZĄ do zbadania całej sprawy!"
Tymczasem na jaw wyszły kolejne fakty dotyczące kariery 27-latka: jak donosi OkoPress, Misiewicz jeszcze w marcu, będąc rzecznikiem MON i formalnie przebywając na urlopie, dostał od Macierewicza nagrodę wysokości 7 tysięcy złotych za... "duży wkład pracy i osobiste zaangażowanie w realizację zadań służbowych". Minister obrony bronił w tym czasie swojego protegowanego jak lew - kiedy kontrowersje wokół Miśka narastały wysłał go na urlop. Nie było też pewności, czy nadal pełni swoją funkcję, czy jest szefem politycznym gabinetu i jak będą wyglądały jego obowiązki, kiedy wreszcie wróci do pracy. Mimo to zapracował sobie na kolejną, wysoką nagrodę.
Przypomnijmy, że kiedy rozgoryczony Bartek wyszedł w czwartek z siedziby PiS na Nowogrodzkiej w Warszawie i ogłosił, że żegna się z partią, żalił się dziennikarzom, że skoro nie może pracować na wysoko płatnych, państwowych stanowiskach, to nie wie w takim razie, gdzie ma zdobywać doświadczenie...
Może na początek zrobiłby np. licencjat?