W czwartek wieczorem, zaledwie trzy dni po tragicznej i tajemniczej śmierci Magdaleny Żuk w Hurghadzie, Krzysztof Rutkowski energicznie zapowiedział, że rusza z odsieczą. Podobno prosiła go o to rodzina zmarłej kobiety, ale równie prawdopodobne jest to, że sam się zgłosił. Krzyś lubi bowiem medialne śledztwa, które pozwalają mu pogrzać się w świetle jupiterów i poudzielać wywiadów.
Tym razem, jak zwykle, zabrał się do śledztwa z właściwą sobie fachowością. W ciągu zaledwie jednego dnia zdążył udzielić wywiadów dwóm tabloidom i Radiu Zet oraz zorganizować konferencję prasową. Do Egiptu, gdzie wydarzyła się tragedia, ani on, ani nikt z jego współpracowników jeszcze się nie wybrał.
Na razie Krzysztof z charakterystyczną przenikliwością dedukuje ze zdjęć. Swoimi wrażeniami podzielił się wczoraj na spotkaniu z dziennikarzami, przemawiając zza stołu konferencyjnego, mając za tło zamaskowanych mężczyzn w kominiarkach.
Trudno stwierdzić, czy to jego pracownicy, czy wynajęci na tę okazję statyści, w każdym razie wyglądali malowniczo.
Magda zasłania się nie przed obiektywem, ale ma alergię na światło. To typowa reakcja na środek zwany tabletką gwałtu - wyjaśnił Rutkowski zgromadzonym dziennikarzom, którzy zresztą dysponowali tym samym materiałem, co on.
Poinformował, że zlecenie jego biuro przyjęło w czwartek o godz. 19. Już w piątek popołudniu miał jednak o sprawie wiele do powiedzenia: że Magdalena niemal na pewno został zgwałcona - być może nawet zbiorowo - relacjonuje Gazeta Wyborcza. Sugerował bardzo mocno, że związek ze złym stanem Magdaleny może mieć Mahmoud K. - współpracujący i cieszący się dobrą opinią egipski rezydent biura, w którym kobieta wykupiła wycieczkę. Jak twierdzi, mężczyzna miał mieć na ciele ślady walki. Przekonywał również, że niemożliwe jest, by dziewczyna zmarła po upadku z okna, bo pod owym oknem znajdować miałby się trawnik.
Rutkowski długo nie chciał przyznać, że przedstawione przez niego opinie są jedynie hipotezami. Pod naciskiem dziennikarzy niechętnie przyznał, że nikt z jego ekipy do tej pory nie zbadał sprawy na miejscu. Jeśli dobrze pójdzie, być może ktoś pojawi się w Egipcie, ale najwcześniej we wtorek.
Starannie ukrywał fakt, że autorem materiału dowodowego, czyli zdjęć, na których podstawie dokonał "dedukcji", jest oskarżany przez niego rezydent Mahmoud K. Być może podejrzliwość Krzysia wzięła się stąd, że zdążył już zapoznać się z komentarzami w Internecie, gdzie inne turystki Rainbow Tour dzieliły się opiniami na temat rezydenta.
W październiku byłam tam z chrzestną - napisała jedna z kobiet, która, podobnie jak Magda Żuk wybrała hotel w Marsa Alam z oferty tego samego biura. W hotelu były też cztery młode (na oko 19-22 lata) Polski, które zakumplowały się z tym całym rezydentem. W wieczór przed naszym wyjazdem trzy z nich podniosły alarm, że czwarta gdzieś zniknęła, choć wyszła tylko na moment do butiku w hollu. Sporo osób pomagało jej szukać, zrobił się niezły smród. Po jakichś 3 godzinach szanowny rezydent przyprowadził ją (bardziej przyniósł) twierdząc, że znalazł ją pijaną w pobliskiej knajpce. Możliwe? Niby tak, choć koleżanki dziewczyny twierdziły, że ona z tych niepijących. W dniu naszego wymeldowania się dziewczyny prosiły o pomoc z tłumaczeniem moją ciocię (biegła w językach arabskich), bo chciały zaprowadzić nieszczęsną imprezowiczkę do lekarza (czuła się fatalnie, miała silne konwulsje, nic nie pamięta). Ten rezydent wtedy powiedział, że wszystko załatwi. Jak się dowiedziałam o tej sprawie, to aż mnie dreszcze przeszły...
Do dyskusji włączyły się inne kobiety, które także miały niemiłe doświadczenia z egipskim rezydentem. Podobno on i jego koledzy często proponowali młodym Polkom darmowe drinki, oferowali seks za pieniądze, a także szantażowali kompromitującymi zdjęciami robionymi z ukrycia.
Niestety, na razie Rutkowskiemu nie udało się zweryfikować tych informacji. Tak to bywa, gdy śledztwo w Egipcie prowadzi się za biurkiem w Polsce.