To był bardzo smutny poniedziałek. Zbigniew Wodecki dwa tygodnie temu trafił do szpitala z powodu problemów z sercem. Muzyk przeszedł operację wszczepienia bajpasów, po której wystąpiły poważne komplikacje i doszło do udaru. Niestety lekarze stwierdzili u Wodeckiego śmierć mózgu, zaś wczoraj rodzina zadecydowała o odłączeniu go od respiratora.
67-letni artysta był cały czas bardzo aktywny zawodowo, ale także przygotował się na swoje odejście. W wywiadzie dla Twojego Stylu Wodecki wyjawił, że nie chce sprawiać rodzinie problemu dlatego wykupił już sobie miejsce na cmentarzu:
Staram się zabezpieczyć rodzinę i pozałatwiać wszystko, żeby nie zostawić ich z kłopotem. Bo co potem dzieci ze mną zrobią? Przecież trzeba będzie gdzieś zakopać. No to jest gdzie. Na cmentarzu Rakowickim mam kwaterę, udało mi się wykupić, choć cmentarz już zamknięty. Rodzice tam moi leżą. Dzieci i wnuki nie będą musiały jeździć pod Kraków, żeby świeczkę zapalić.
Zbigniew Wodecki przyznał, że zdecydował się na wykupienie grobu z powodu osobistych doświadczeń. Matka artysty niespodziewanie zmarła w wieku zaledwie 52 lat.
Miała 52 lata, gdy umarła - powiedział. Pojechała na pierwsze w swoim życiu wakacje do Rumunii i tam zrobił jej się skrzep. Na szczęście dzień przed śmiercią usłyszała w Rumunii komunikat w radiu, że wygrałem w międzynarodowym festiwalu Schlagerfestival w Rostocku. Myślę, że odeszła spełniona: zarobię na rodzinę, którą wcześnie założyłem. Miałem 25 lat i trójkę dzieci.
Jak na razie rodzina nie podała daty pogrzebu Wodeckiego, ale wiadomo, że spocznie na cmentarzu w Krakowie.