W poniedziałek rano media obiegła informacja o niepokojącym incydencie, który miał miejsce pod jednym z warszawskich szpitali. Według relacji prawicowych serwisów, pod kliniką Orłowskiego na Mokotowie wywiązała się niebezpieczna szarpanina z udziałem dwóch kobiet, w której jedna z nich miała zaatakować nożem działacza Fundacji pro-life. Jeden z wolontariuszy miał paść ofiarą "przemocy" ze strony "agresywnych feministek", bo zaparkował samochód z banerami promującymi akcję "Szpitale bez aborterów". "Napastniczki" podobno zdewastowaly zaparkowane auto.
Zobacz:"Znana" feministka zaatakowała NOŻEM wolontariusza Fundacji pro-life? "Bronił się gazem łzawiącym"
Jedna z kobiet biorących udział w zdarzeniu postanowiła się ujawnić i wyjaśnić incydent. Jej zdaniem, to wolontariusz dopuścił się ataku na kobiety, rozpylając na nie zielony gaz pieprzowy, a także dopuścił się kradzieży telefonu.
W związku z opublikowanym przez wpolityce.pl oraz stopaborcji.pl artykułem, informuję, że nieprawdą jest, jakoby którakolwiek z nas zaatakowała "wolontariusza" nożem, gazem pieprzowym albo w jakikolwiek inny sposób naruszyła jego nietykalność osobistą - napisała Natalia Jakacka na Facebooku. To on dopuścił się napaści na Martynę - niesprowokowany zaatakował ją barwiącym skórę na zielono gazem pieprzowym (mamy kartę informacyjną z IP), dlatego od razu wezwałyśmy na miejsce zdarzenia patrol Policji. Ukradł też mój telefon, którego poszukiwaliśmy przez godzinę razem z czterema funkcjonariuszami (nagranie). Funkcjonariusze zastosowali wobec niego środki przymusu bezpośredniego (kajdanki), a później uwolnili i wypuścili, więc odjechał własnym samochodem, pokazując mi środkowy palec.
Miller o feministkach [Z każdej strony]