Od kilku dni media nagłaśniają sprawę Łukasza H. i Chloe Ayling - modelki, którą Polak miał porwać i przetrzymywać w... walizce. Mężczyzna miał żądać okupu za dziewczynę i grozić jej sprzedaniem na Bliski Wschód w wypadku nie otrzymania pieniędzy. Chloe zdążyła już udzielić wywiadu, w którym ze szczegółami opisywała zdarzenie.
Sprawa nie jest jednak jasna dla policji, która widzi w niej wiele nieścisłości. Okazuje się, że na dzień przed zdarzeniem Ayling wybrała się z porywaczem na zakupy, a w dzień odwiezienia jej do konsulatu zjedli razem śniadanie. Dziewczyna poznała Łukasza już w kwietniu, podczas jednej z biznesowych podróży. Polak mieszkający na co dzień w Wielkiej Brytanii, który miał porwać 20-latkę i przetrzymywać ją przez kilka dni celem wzbogacenia się o 200 tysięcy funtów, określany jest przez policję mianem "mitomana". W czasie przesłuchań twierdził, że porwał kobietę, bo jest... chory na białaczkę. Nie potrafił jednak w żaden sposób udowodnić swojej choroby.
Podejrzenia wzbudza też postawa samej Ayling, której swobodne zachowanie podczas wywiadu i niejasna relacja z Łukaszem H. zastanawiają zaangażowane w sprawę służby. Kobieta twierdzi, że zastrzyk z ketaminy podano jej w prawe ramię. Policja zwraca jednak uwagę na fakt, że wtedy miała na sobie grubą skórzaną kurtkę z długim rękawem. Z zakupów z porywaczem tłumaczyła się faktem, iż w trakcie porwania straciła swoje buty i... potrzebowała nowych. Brytyjka zeznała też, że porywacz miał porzucić ją w odległości około 15 minut od budynku konsulatu, ale zmienił zdanie. Do konsulatu przyjechali za wcześnie, dlatego wpadli do kawiarni na śniadanie. Twierdzi też, że została porwana przez pomyłkę, bo gang, do którego miał należeć Polak "nie porywa matek".
Włoska policja zabrała paszport Chloe i nie pozwoliła jej na powrót do Wielkiej Brytanii, dopóki nie złoży zeznań - wyjaśniał Phil Green z Supermodels Agency w rozmowie z dziennikiem Telegraph.
Wierzycie w jej wersję wydarzeń?