Kinga Rusin przez minione kilka miesięcy w zasadzie tylko wpadała na chwilę do Warszawy, w przerwach pomiędzy kolejnymi podróżami. Zdjęcia na jej Instagramie mogą budzić zazdrość. Wygląda to tak, jakby Kinia nic nie robiła, tylko podróżowała.
To poniekąd prawda.
Jak doliczył się tygodnik Gwiazdy, od jesieni zeszłego roku kilkanaście razy była na urlopie. Skąd ma tyle wolnego? Nie wspominając o pieniądzach, bo Kinga preferuje podróże dalekie i egzotyczne, co oznacza drogie. Oczywiście, część wyjazdów była służbowa i odbyła się na koszt TVN-u. Pasmo podróży Kingi rozpoczął wyjazd do Argentyny z ekipą Agenta. Potem skoczyła jeszcze do pobliskiej Brazylii. Na początku roku wpadła na dwa miesiące do Warszawy, poprowadziła kilka weekendowych wydań _**Dzień Dobry TVN**_, po czym pozwoliła się zabrać Markowi Kujawie na romantyczny tydzień do Wenecji, gdzie świętowali przypadające na początek marca urodziny prezenterki.
W maju poleciała do Grecji, ale po powrocie stwierdziła, że raz to za mało i w tym samym miesiącu poleciała znowu.
Po powrocie z Grecji czasu wystarczyło tylko na przepakowanie się, bo już w połowie czerwca Kinia wyruszyła na wyprawę po Oceanii. Jak skrupulatnie wylicza tabloid, siedmiotygodniowa wycieczka mogła ją kosztować nawet 150 tysięcy złotych. Ledwo wróciła, przesiadła się w samolot lecący tym razem do Portugalii. Pewnie musi tam odpocząć, bo już wkrótce wyrusza w kolejną podróż, tym razem służbową, z ekipą trzeciego sezonu Agenta.
Kinga ciężko pracowała na swoją pozycję zawodową - wyjaśnia znajomy prezenterki. Jest gwiazdą i może swobodnie dysponować swoim czasem.