Temat aborcji, głośno dyskutowany w zeszłym roku w debatach publicznych oraz Sejmie i Senacie, w ostatnich miesiącach zszedł na nieco dalszy plan ze względu na awanturę o ustawy mające zmienić polskie sądownictwo. Teraz jednak ma szansę powrócić, bo zgodnie z zapowiedziami działaczy "pro life" z początku czerwca, złożyli oni na ręce Marszałka Sejmu projekt zaostrzający przepisy antyaborcyjne. Już dwa miesiące temu Kaja Godek z fundacji Życie i Rodzina zaczęła rekrutować wolontariuszy do zbierania podpisów pod jej pomysłem. Godek postanowiła zabronić Polkom przerywania ciąży ze względu na wady płodu. Sugerowała wówczas, że akceptacja projektu jest jedynie kwestią formalną, bo "prezes Kaczyński obiecał, że nie zgodzi się na zabijanie dzieci".
Obrońcy życia uważają, że wyeliminowanie tzw. przesłanki eugenicznej jest jedynym sposobem na "uratowanie" nawet kalekich i ciężko zdeformowanych dzieci przed śmiercią w łonie matki, ponieważ właśnie z powodu wad wrodzonych dokonywanych jest obecnie w Polsce 96% aborcji. Działaczy nie bardzo interesuje fakt, że większość z tych dzieci i tak umiera tuż po narodzinach lub na wczesnym etapie życia, co stanowi jeszcze większą traumę dla rodziców. Nie mówiąc już o cierpieniach samych noworodków.
Aby złożyć swój projekt w Sejmie specjalnie powołany komitet "Zatrzymaj aborcję" musi uzbierać 100 tysięcy podpisów. Organizatorzy akcji są dobrej myśli i przekonują, że do końca września uwiną się z zadaniem.
Okazuje się jednak, że politycy PiS-u nie do końca podzielają ich entuzjazm. Choć początkowo to właśnie oni najsilniej forsowali zaostrzenie przepisów w sprawie aborcji, obecnie nie jest im na rękę wywoływanie kolejnych protestów i jeszcze większego społecznego niezadowolenia. Lipcowa batalia o sądownictwo i tak znacznie już nadwyrężyła notowania partii. Już teraz przewidują, że kolejne zmiany prawa nie wyjdą im na dobre.
Na jesieni trzeba będzie przeprowadzić reformę wymiaru sprawiedliwości, dekoncentrację mediów i kilka innych ważnych zmian ulepszających funkcjonowanie państwa - komentuje anonimowo jeden z posłów PiS w rozmowie z portalem Polskie Radio.pl. Podejrzewam, że projekty te wywołają niezadowolenie totalnej opozycji i części środowisk, np. prawniczych, więc będą oni podburzać ludzi do wychodzenia na ulicę.
Polityk jest zdania, że należałoby na jakiś czas odciąć się od działaczy, którym wcześniej obiecywano poparcie, bo mogą oni zaszkodzić i tak fatalnemu już wizerunkowi obecnego rządu.
Gdy w Sejmie pojawi się projekt zmieniający przepisy aborcyjne (...) Obrońcy życia otworzą nam niepotrzebny front walki. Choć inicjatywa nie będzie nasza, to fala krytyki znów spadnie na PiS - martwi się parlamentarzysta.
Trudno dziś wyrokować jak podejdziemy do tej sprawy. Jeśli nie będzie dyscypliny klubowej, to wynik głosowania może być różny - mówi inny poseł, który także obawia się tłumów wściekłych wyborców na ulicach. Myślę, że tak będzie trzeba rozegrać tę sprawę, aby nie doprowadzić do kumulacji protestów.(...) Przyjęcie projektu będzie naruszeniem kompromisu aborcyjnego, stworzy niebezpieczny precedens, który w przyszłości może zostać wykorzystany do zliberalizowania przepisów.
Parlamentarzysta dodaje jednak, że gdyby nie kwestia wizerunkowa, z chęcią podpisałby dokument, gdyż osobiście zgadza się z tym, że kobiety należy zmusić do rodzenia kalekich dzieci.
Przesłanka eugeniczna jest sprzeczna ze światopoglądem wielu naszych posłów, w tym moim - przekonuje polityk. Nie można zabijać dzieci z powodu choroby.
Wszystko wskazuje na to, że o życiu kobiet i ich nienarodzonych dzieci zadecyduje strach (lub jego brak) polityków przed poniesieniem kolejnej, wizerunkowej porażki.