Mijają cztery miesiące od niewyjaśnionej śmierci Magdaleny Żuk w Egipcie. 27-letnia blondynka wybrała się samotnie na weekend majowy do tamtejszego kurortu Marsa Alam. Cztery dni po przyjeździe została, w ciężkim stanie psychicznym z niewiadomej przyczyny, przewieziona do szpitala w Port Ghalib. Personel miał jej tam pilnować, żeby nie zrobiła sobie krzywdy, ale nie upilnował i kobieta wyskoczyła przez okno szpitala. Następnie, zamiast ratować ją na miejscu, szef szpitala podjął decyzję o przewiezieniu jej, w stanie krytycznym, do oddalonego o prawie 300 kilometrów szpitala w Hurghadzie, w upale, po niezbyt komfortowych egipskich drogach.
Magdalena Żuk pojechała sama do muzułmańskiego kraju dlatego, że jej narzeczony Markus, jak się okazało, nie miał ważnego paszportu.
To właśnie na nim skupiły się początkowo podejrzenia. Pojawiły się sugestie, że specjalnie wmanewrował narzeczoną w ten wyjazd, bo wiedział, że na miejscu padnie ofiarą mafii, handlującej kobietami. A sam wycofał się z wycieczki, zapewniając sobie w ten sposób alibi.
Ostatecznie polscy śledczy uznali tę wersję za nieprawdziwą i oficjalnie ogłosili, że Markus znajduje się poza podejrzeniami. Zaszczuty mężczyzna, któremu po kilka razy dziennie grożono śmiercią, odważył się nawet wrócić do pracy z salonie fryzjerskim.
Tymczasem strona egipska konsekwentnie nie reaguje na prośby i naciski polskiej prokuratury w sprawie pomocy w śledztwie. Rodzina Magdaleny Żuk podejrzewa, że władze egipskie są świadome skali błędów i zaniedbań, jakie popełnił personel hotelowy oraz szpitalny i za wszelką cenę chce je zamieść pod dywan. Gdyby bowiem wyszło na jaw, że wbrew zapewnieniom władz Egiptu, turyści nie mogą się tam czuć całkowicie bezpiecznie, byłby to potężny cios dla całej branży.
Siostra Żuk, która wytrwale pisze listy do najwyższych osób w państwie z prośbą o interwencję, ujawnia w Fakcie, że nigdy nie pogodzi się ze śmiercią Magdy. Zapewnia, że wbrew plotkom, krążącym w Internecie, rodzina nie zostawiła Magdy samej sobie. Wręcz przeciwnie, kiedy tylko zorientowali się, że dzieje się coś złego, zaczęli organizować pomoc. Jaką, tego siostra Magdy nie precyzuje.
Pamiętam jej uśmiech i to, że planowałyśmy wspólny wyjazd. Była taka szczęśliwa w objęciach Markusa - wspomina Anna Cieślińska. Gdy tylko dowiedziałam się, że dzieje się tam coś złego, zaczęłam organizować pomoc. Niestety, nie zdążyliśmy. Teraz jest nam ciężko wracać wspomnieniami do tych strasznych dni. Przychodzę na jej grób bardzo często. Ona wie, że bardzo mi jej brakuje… Już powoli przestaję wierzyć w to, że poznamy prawdę. Nie potrafię sobie wyobrazić najbliższych świąt Bożego Narodzenia bez Madzi. To będzie pierwszy raz jak jej z nami nie będzie.
_
_