Hanna Lis rozpoczęła swoją telewizyjną karierę w 1992 roku od prowadzenia Teleexpressu. Jesienią 2004 roku dała się namówić Tomaszowi Lisowi, wówczas mężowi jej najlepszej przyjaciółki, by przeszła do Polsatu i razem z nim pokazała Zygmuntowi Solorzowi i Ninie Terentiew, jak się robi prawdziwy serwis informacyjny. Przez kolejne trzy lata sporo się wydarzyło. Tomek i Hania zakochali się w sobie, nie oglądając się na Kingę Rusin.
Z czasem szefom Polsatu znudził się Lis i jego kontrowersyjne metody zarządzania i we wrześniu 2007 roku zwolnili go z pracy. Hania odeszła razem z nim w geście solidarności. To podobno ona kilka miesięcy później załatwiła mu posadę w TVP. Ówczesny prezes z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, Andrzej Urbański, wspominał, że zaprosił ją na rozmowę kwalifikacyjną, a Hania nagle zaproponowała, by zatrudnił jej męża. Ostatecznie oboje wrócili do telewizji publicznej.
Hania wyleciała w 2009 roku. Tomasz zareagował inaczej, niż ona dwa lata wcześniej w Polsacie. Nie zagroził władzom TVP solidarnym odejściem wraz z żoną, za to namalował sobie napis na T-shircie.
Przypomnijmy: "Haniu, jestem z Ciebie dumny!" (ZDJĘCIA)
Trudno się dziwić, że szkoda mu było rozstawać się z TVP, której regularnie wystawiał faktury na kilkadziesiąt tysięcy złotych. W sumie, jak wykazał audyt, przez osiem lat zarobił ponad 20 milionów.
Jego żona wypadła znacznie skromniej. Jak donosi Super Express, przez ostatnie cztery lata swojej pracy z TVP zarobiła ciut ponad 2 miliony złotych brutto.
Lis nie była zatrudniona w TVP na umowę o pracę, ale miała odnawiany co trzy miesiące kontrakt. Jak wynika z audytu, "wynagrodzenie za trzy miesiące miało nie przekroczyć łącznie 150 tysięcy złotych" - ujawnia tabloid. Mogło więc wynosić ok. 50 tys. zł brutto. Dodatkowo żona Tomasza Lisa dostawała mniejsze kwoty za audycje we wspomnianym "Pytaniu na śniadanie". Miesięcznie 7-8 tys. zł brutto. W sumie w okresie od września 2012 r. do stycznia 2016 r. Hanna Lis podpisała kilkadziesiąt umów o łącznej wartości _**2 042 517 złotych**__._
Czyli wychodzi jakieś 40 tysięcy złotych miesięcznie. Podobnie jak mąż, Hania uważa, że sfinansowany przez zadłużoną TVP audyt na zlecenia Jacka Kurskiego, jest elementem gry politycznej. Ona sama ani Tomek nigdy nie ukrywali, ile zarobili w TVP. Wręcz przeciwnie, wysokość ich zarobków była znana i szeroko dyskutowana zanim w TVP nastała nowa ekipa.
Jeśli obecne władze TVP interesują się moim kontraktem, to mam proste pytanie: dlaczego nie kontraktem mojej koleżanki Joasi Racewicz, z którą na zmianę prowadziłyśmy "Panoramę" i "Po Przecinku”? - zastanawia się Hania. Nasze umowy, tak pod względem zapisów prawnych, jak i wynagrodzenia były identyczne. Dlaczego zatem mnie obejmuje audyt? Pozostawię to pytanie otwarte, do państwa oceny. Ale jeśli objęto kontrolą mój kontrakt, to najwyraźniej z powodów pozamerytorycznych.
_
_
_
_