Nocą z 1 na 2 października po powrocie Legii Warszawa z przegranego meczu z Lechem Poznań doszło do zamieszek, skutkiem których część piłkarzy miała zostać pobita przez pseudokibiców niezadowolonych z wyniku meczu. Na oficjalnej stronie klubu pojawiło się w tej sprawie oświadczenie:
_Pierwsze ustalenia wskazują, że grupa osób weszła na teren stadionu zgodnie z przyjętą praktyką po meczach wyjazdowych, co nie dawało ochronie obiektu podstaw do niepokoju. N**iestety po wjeździe autokaru na parking doszło do ostrej wymiany zdań i szarpaniny z udziałem zawodników oraz członków sztabu, które łącznie trwały ok. 8 minut**_ - czytamy.
Sprawę bada policja, tymczasem w szatni legionistów nie cichną echa tego skandalicznego zdarzenia. Podczas gdy część zawodników została zaatakowana, innych "nie tknięto". W tej drugiej grupie miał znajdować się Arkadiusz Malarz - jego podobno chuligani oszczędzili. Anonimowy informator Sportowych Faktów powiedział, że Malarz: "zamiast jakkolwiek zareagować, stał obok autokaru i obserwował zamieszanie".
To mocno zdenerwowało sportowca, który odpowiedział:
Nic nie wiesz. A nawet gdybyś wiedział, to nie zrozumiesz. A za zarzut, że zostawiłem drużynę sam bym ci chętnie dał w r*j.
Sytuacja jak widać zasiała konflikt nie tylko na linii trybuny-murawa, ale również wewnątrz drużyny. W obronie Arka stanął kierownik Legii, Konrad Paśniewski:
Arek Malarz wychodzi na zdrajcę, sprzedawczyka, gościa bez jaj. To bzdura. Na parkingu było tak: jeden z kibiców, który wszedł do autokaru, powiedział, że mają zostać w nim Malarz i Michał Kucharczyk. Arek wstał i powiedział: "Nie, jesteśmy drużyną i wychodzimy wszyscy". I wyszli z autokaru, ruszyli w stronę garażu, gdzie miało odbyć się spotkanie. Nagle z tego garażu wyleciała banda, która zaczęła okładać piłkarzy. Arek był w pierwszym rzędzie i też dostał w głowę.
Arkadiusz Malarz nie chce dalej komentować sprawy.
**Romeo Jozak: Legia musi grać agresywnie i ofensywnie
**