Carrie Fisher opisała w pamiętniku romans z Harrisonem Fordem! "Nie mogę nikomu się z tego zwierzyć, bo on ma żonę. I nie jestem nią ja"
"Na plan "Gwiezdnych wojen" weszłam z nadzieją, że będę mieć romans" - zapisała w swoim pamiętniku, który opublikowano po 40 latach.
Rok temu fani kina pożegnali Carrie Fisher, odtwórczynię roli księżniczki Lei Organy w Gwiezdnych Wojnach. Śmierć aktorki była przytłaczająca także z tego powodu, że zaledwie dzień później zmarła jej matka, Debbie Reynolds. Legendy kina miały wspólny pogrzeb, a Carrie pożegnał między innymi Harrison Ford, Han Solo z Gwiezdnych Wojen.
Forda i Fisher połączył płomienny romans, który rozwinął się poza planem filmowym. Chociaż przez lata o zażyłości jedynie spekulowano (Ford miał wówczas żonę), Carrie potwierdziła romans w książce, która właśnie ujrzała światło dzienne na polskim rynku.
Pamiętnik księżniczki powstał w oparciu o zapiski z dzienników Fisher, które prowadziła w trakcie nagrywania Gwiezdnych Wojen. Aktorka nie tylko potwierdziła, że miała romans z Fordem, ale opisała także szczegóły ich relacji.
Przeczytajcie, jakie sekrety dokumentowała w dziennikach Carrie:
Szperałam w wielu pudłach, które romantycznie przechowywałam pod drewnianą podłogą, kiedy natrafiłam na trzy zeszyty zapisane przeze mnie w tamtym epickim okresie - a potem prędko zapomniane. Puściłam w niepamięć, że je trzymałam, a raczej to one - w pewien sposób - utrzymywały mnie przy zdrowych zmysłach. Gdy je przeczytałam, uderzyła mnie ich niezwykłość.
Nie potrafiłam odezwać się do Harrisona, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nasze wspólne weekendy były tajemnicą, więc lepiej pominąć je milczeniem, a omawiać jedynie z długopisem w dłoni i dziennikiem pod nosem. Towarzyszyło mi poczucie, że nie mogę zwierzyć się nikomu z tego, co przeżywam z Harrisonem, ponieważ Harrison ma żonę. I nie jestem nią ja.
Mimo że nikt nie miał pojęcia, że nasz romans miał miejsce, ani nawet że mógłby mieć miejsce, czterdzieści lat później podaję wam prawdę - banalną, romantyczną, słodką i niezręczną. Całą prawdę na temat Carrisonów.
Na plan "Gwiezdnych wojen" weszłam z nadzieją, że będę mieć romans. Liczyłam, że zrobię na innych wrażenie osoby nieco obytej, ale o złej reputacji. Dla takiej młodej osoby romans byłby zupełnie przewidywalną koleją rzeczy i całkowicie dorosłym doświadczeniem. To miał być mój pierwszy romans - nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że byłam dziewiętnastoletnią dziewczyną w latach siedemdziesiątych - i tak naprawdę nie wiedziałam, co będę musiała zrobić, by do niego doszło.
Chcę przez to powiedzieć, że otwierała się przede mną perspektywa pokrycia części, jeśli nie całości moich kosztów utrzymania. Może jeszcze nie teraz, ale wkrótce. Jasne, jeżeli to nie nastąpi wystarczająco prędko, opłacę rachunki zdalnie, z zacisza mojego mieszkania, ale przynajmniej będzie mnie stać, żeby znów nakupować sobie rzeczy, których nie potrzebuję.
Obserwowanie, jak sława matki i ojca blednie wraz z upływem czasu, nauczyło mnie, że wszystko ma swoje granice, także rozgłos.
Lubiłam być księżniczką Leią. Albo cieszyło mnie to, że księżniczka Leia była mną. Z biegiem czasu zlałyśmy się w jedno. Nie sądzę, byście zdołali pomyśleć o Lei i żebym nie zakradła się do waszych wyobrażeń. I nie mówię tu o masturbacji. A więc księżniczka Leia to my.
Kiedy patrzę za siebie, widzę, że bawiliśmy się cielesnością, cieszyliśmy rodzinną atmosferą, która się między nami wytworzyła. Kiedy mówię "my", mam na myśli Marka i mnie, chociaż przestałam przywiązywać wagę do tego, co zaszło między Markiem a mną, gdy tylko zaczęła się rzecz z panem Fordem.
Czasem świadomie unikałam kontaktu z Harrisonem, ale innym razem beztrosko pląsałam po jasno oświetlonych korytarzach, muskałam jego ramię, pochylałam nad nim utrefioną kokami głowę albo opierałam upudrowane czoło o jego kurtkę przemytnika, zaglądając mu przez ramię na jakąś rzekomo zapomnianą kwestię. Wpadałam na niego - moja mniejsza sylwetka na jego większą - próbując stłumić śmiech pomiędzy ujęciami.
Dla niego to była przelotna i zadziwiająco niezobowiązująca schadzka z rzeczoną przyszłą aktorką, która pragnie dodać nowe doświadczenia do swojej na ten czas bardzo krótkiej, ale wraz z upływem lat - jak to się zwykle w życiu dzieje - coraz dłuższej listy podniecających rozbieranych przeżyć z przystojnymi mężczyznami.
Jeżeli Harrison nie potrafił dostrzec, że żywię do niego uczucia (przynajmniej pięć, a czasem aż siedem różnych), to nie był tak mądry, za jakiego go miałam - a wiedziałam, że jest rozgarnięty. W takim razie kochałam go, a on na to pozwalał. To jedyny wniosek, jaki udało mi się wysnuć cztery dekady później.
Bez względu na to, jak miało się jego małżeństwo, które rozpadło się wkrótce po ostatnim klapsie do "Gwiezdnych wojen" z powodów zupełnie niezwiązanych ze mną, Harrison nie wydawał mi się kobieciarzem. Myślę, że był w Anglii samotny. Wszyscy byliśmy samotni na początku naszej wesołej drogi do kariery.
Wiem także, że nie wyrażałam jasno, czego chcę od Harrisona. Kiepsko mi to szło. Potrafiłam oczarować każdego poza nim.