W kwietniu tego roku Witold Pyrkosz trafił do szpitala z zapaleniem płuc. Jego stan był poważny, dwukrotnie zatrzymała się akcja serca, jednak bliscy oraz fani do końca wierzyli, że uda mu się wrócić do zdrowia.
Niestety, 22 kwietnia aktor zmarł. Jego żona, Krystyna Pyrkosz, ciągle nie może się z tym pogodzić. Spędzili razem 56 lat. Jak wspomina w Super Expressie, znała Witolda przez całe swoje dorosłe życie.
Co ja mogę powiedzieć, jest beznadziejnie. Myślałam, że to minie, ale nic nie mija. Czuję się beznadziejnie i radzę sobie beznadziejnie, wszystko jest do kitu - ujawnia w tabloidzie. Rodzina ma swoje życie, a ja zostałam sama w tym dużym domu. Siedzę codziennie przy kominku, patrzę na zdjęcie męża i mówię mu: "Coś ty mi zrobił!". Wszyscy mi mówią, że mam się cieszyć, że żył 90 lat. Pewnie, że się cieszyłam, ale mógł jeszcze żyć. Nic już nie będzie tak jak było. Miałam 17 lat, kiedy go poznałam, byliśmy razem 56 lat. Nie umiem żyć sama i nie mogę sobie z tym poradzić. Dobrze, że mam do wykarmienia pięć psów i pięć kotów. One trzymają mnie przy życiu, bo inaczej już dawno byłabym razem z mężem. A tak muszę się tylko martwić, żeby dać im jeść. To jest moje zadanie na święta i na co dzień.
Tegoroczne święta Bożego Narodzenia, pierwsze od śmierci Witolda Pyrkosza, będą dla wdowy wyjątkowo smutne. Jak ujawnia, nie widzi nawet sensu ubierania choinki czy przygotowywania świątecznych potraw.
Nie mam w tym roku świąt i nie mam życia. Na Wigilię przyjedzie tylko syn z wnuczkami. Zrobię karpia i to będą całe moje święta - wyznaje smutno. Pozorów nie będę stwarzała. Nie zamierzam nawet ubierać choinki, utnę w lesie kawałek gałązki i tyle. Nie będzie kolorowych bombek, może kupię dla wnuków małą gotową choineczkę, którą postawię na stole i tyle. Mam pół piwnicy świątecznych ozdób, nawet tam po to nie schodzę, nic nie wezmę. Te święta bez Witolda będą bardzo smutne.