Polski "żywy Ken", czyli Michał Przybyłowicz jest jedną z osób, które wybrały ścieżkę łatwej i szybkiej sławy, głównie w Internecie. Koszt jest wprawdzie wysoki, bo nie dość, że zabiegi zmieniające wygląd nie są tanie, to jeszcze ich wpływ na zdrowie bywa dyskusyjny, jednak nie brakuje osób gotowych na takie poświęcenie, byle tylko nie musieć nigdy iść do prawdziwej pracy.
Michałowi zależy jednak na tym, by ludzie nie oceniali go po pozorach. Chociaż na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie osoby, dla której wygląd zewnętrzny jest sensem życia, zapewnia, że ma także bardzo bogate życie duchowe. W dosłownym tego słowa znaczeniu, ponieważ na co dzień porozumiewa się duchami, które podpowiadają mu, gdzie szukać osób zaginionych oraz jaką przyszłość przepowiadać żyjącym. W wywiadzie dla programu Afera na dywaniku internetowej telewizji ATV, dla której zresztą sam pracuje, przekonuje że jest "szanującym się ezoterykiem", przestrzegającym ogólnych zasad, obowiązujących ezoteryków. Wiedzieliście, że mają własny "kodeks pracy"?
Nigdy mi się nie zdarzyło przepowiedzieć komuś śmierci - wyjaśnia Przybyłowicz. Żaden ezoteryk, szanujący swoją pracę, nie mówi o śmierci. To jest niedozwolone. Uważam, że zawsze można w jakiś sposób wpłynąć na swój los, zawsze jesteśmy w stanie coś zmienić. Ewentualnie, w zależności jaką kto się metodą posługuje, można przestrzec, żeby przed czymś uchronić. Mam duże grono widzów, klientów, którzy do mnie powracają, nawet na wizji i na żywo mówią, że wszystko im się sprawdza. To jest dla mnie tak naprawdę duże wyzwanie, bo praca na wizji nie wiąże się tylko z tym, że ja zrobię dla kogoś rozkład albo odpowiem na SMS-y, ale wszyscy widzowie, którzy dzwonią do programu, telefonują na żywo. To są programy interaktywne, więc zawsze istnieje ryzyko, że powiem coś nie tak. Zawsze jak robię rozkład, potrafię stwierdzić kto na jakim etapie życia się znajduje, jak to teraz wygląda i jak to się dalej potoczy. Nie mówię, że mam stuprocentową sprawdzalność, bo myślę, że nikt jej nie ma. Cały czas tak naprawdę się rozwijam.
Następnie Michał postanowił zwierzyć się z tego, jak czuje się jako "żywy Ken". Jak wyznaje, nie od razu odnalazł się w tej sytuacji. "Tak naprawdę" zajęło mu to parę dni.
W tym momencie powoli przyzwyczajam się do tej roli. Faktycznie zrobiła się bardzo duża burza w mediach - komentuje skromnie. Ja nie ukrywam, że lubię dbać o siebie, lubię dbać o swój wygląd, natomiast bardzo ważne jest dla mnie wnętrze. Jak kogoś poznaję, to nigdy nie patrzę na wygląd, tylko jaką kto ma osobowość. Uważam też, że ilebyśmy makijażu nie nałożyli, jak byśmy się nie wystylizowali, nie zdołamy ukryć nieszczęścia, bo nieszczęście maluje się na naszej twarzy, przede wszystkim w oczach. Może wszystkich zaskoczę, ale w ostatnim czasie nie nadużywam zabiegów medycyny estetycznej, bardziej jest to kosmetyka pielęgnacyjna. Nie mam też czasu na zabiegi, ale przyznam, że korzystałem z zabiegów medycyny estetycznej i nadal korzystam, ale są to zabiegi z wykorzystaniem kwasu hialuronowego. Nie poddałem się ani jednej operacji plastycznej, a z tego co wiem o tym też jest bardzo głośno. Nawet jeden z portali, nie pamiętam który, bo tego nie śledzę, napisał, że poddałem się kilkunastu zabiegom. Nie wiem, co by było, gdybym się im poddał.
Nie mogło zabraknąć pytania o "polską Barbie" czyli Anellę. Do tego czasu Michał zapomniał już chyba o swojej deklaracji, że nie zwraca uwagi na wygląd.
Ja szanuje każdą osobę, szanuję wygląd, bardzo lubię ludzi charakterystycznych. Ja nie uważam, żeby coś z nią było nie tak - zapewnił. Uważam, że jeśli ktoś zna swoją wartość to nie przejmuje się opiniami innych. Ja na ten moment spełniam się zawodowo, spełniam się w show biznesie. Na pewno wiążę swoją przyszłość z mediami.
Widać, że się nigdy nie operował?
