Trwa ładowanie...
Przejdź na

Peja zwierza się na Facebooku: "Jestem ROZPIE*DOLONY NEUROLOGICZNIE. Piłem przez blisko 20 lat"

258
Podziel się:

"Moja matka zmarła w wieku 38 lat - byłem tą osobą, która próbowała ją obudzić, myśląc, że zwyczajnie śpi. Pierwszy raz dzielę się tym publicznie".

Peja zwierza się na Facebooku: "Jestem ROZPIE*DOLONY NEUROLOGICZNIE. Piłem przez blisko 20 lat"

Raper Ryszard Andrzejewski, znany szerzej jako Peja, to jeden z najpopularniejszych przedstawicieli tego gatunku muzycznego w Polsce. Dekadę temu raper przeżywał szczyt popularności i razem z Tedem byli liderami polskiego rapu.

Jacek Graniecki i "Rychu" od lat podzieleni są konfliktem, a okazją do wzniecenia go stał się udział Pei w nowym Agencie. Tede postanowił przypomnieć koledze, że ten nazwał go kiedyś "ku*wą z TVN-u":

Nieco zapomniany dziś Peja w przeszłości, mówiąc delikatnie, "nie darzył szczególną sympatią" rzeczonej stacji:

Być może w celu ocieplenia wizerunku, albo w związku ze szczerą potrzebą podzielenia się swoją traumatyczną przeszłością, Peja zdecydował się właśnie na obszerne wyznanie na Facebooku. W poście poświęconym swojemu alkoholizmowi raper opowiada m.in. o nieżyjącej matce i poświęceniu żony.

(...) Kiedy nie picie staje się czymś oczywistym i jako fundament mojej rzeczywistości dodaje sił do dalszej drogi myślę sobie o tych wszystkich straconych, pijanych latach zadając sobie pytanie czy miałem jakąkolwiek szansę aby tego uniknąć? Za każdym razem pada ta sama odpowiedź: Nie! Kiedy byłem na początku mojej drogi ten wniosek naprawdę mnie smucił. Dziś mogę powiedzieć, że mój alkoholizm zdefiniował mnie od początku dając mi szansę na nowe, lepsze życie. Kiedy uznałem swoją bezsilność wobec alkoholu zrozumiałem, że każda potyczka z flaszką skończy się dla mnie nokautem - wyznaje.

_(...) Przełomowy był dla mnie rok 2008 - totalna degrengolada w drugiej jego połowie. Mój upadek na dobre rozpoczął sie w roku 2005 po premierze albumu "N.O.J.A." Jak bardzo wtedy wciągnęło mnie nocne życie i własny egoizm wiem tylko ja sam. Potem przyszedł album "Szacunek ludzi ulicy", na którym większość tego upadku zarejestrowałem**. Kolejne dwa lata (2006-2008) to nic innego jak kluby, alk, koks i dziewczynki. Mówicie, że to były moje najlepsze czasy? Mam na ten temat trochę inne zdanie.**_

Muzyk podkreślił, że po raz pierwszy decyduje się na wspomnienie zmarłej matki:

Moja matka zmarła w wieku 38 lat - byłem tą osobą, która próbowała ją obudzić, myśląc, że zwyczajnie śpi. Zadziwiające, że zawsze kiedy komuś o tym opowiadam mówię to bez większych emocji. Wtedy tam w moim rodzinnym domu we mnie tez coś umarło. Po raz pierwszy dzielę się tym publicznie i nie bez powodu.

Piłem go przez blisko 20 lat i nigdy nie było to picie towarzyskie. Styl mojego chlania był praktycznie zawsze piciem nałogowca. Nawet jeśli chciałem ten alkohol włączyć do diety wyłącznie jako element dobrego samopoczucia i życia towarzyskiego - prawda była inna. Teraz po latach z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, iż był lekiem na wszystko. Na troski, smutek, żal, poczucie winny, niską samoocenę - regulowałem nim wszelkie złe ale również dobre nastroje. Na radości, w trasie z kumplami, w klubach z dziewczynami, w hotelach, na chatach, melinach, gdziekolwiek. (...) Zapalenie błony śluzowej żołądka, podejrzenie zapalenia trzustki, zażywanie sterydów anabolicznych, liczne awantury pod wpływem alkoholu. Aż dziw, że w całej mojej pijackiej karierze tylko raz wylądowałem na Izbie wytrzeźwień.

Paulina Stefańska, jak podkreśla, w pełni poświęciła się wspieraniu męża w walce z nałogiem.

Dziś wiem jakim wsparciem jest nie pijąca żona, która odmawia symbolicznej lampki szampana, zrezygnowała z używania wina przy okazji wydarzeń podczas, których mi towarzyszy. To wielkie wsparcie, wręcz nieocenione.

_Jak się wku*wię to nie idę po flachę tylko nazywam swoje uczucia. Wiem co w danej chwili przeżywam. kiedyś tego nie rozróżniałem. Nie maiłem żadnych szans postępować racjonalnie kiedy wewnątrz buzował emocjonalny koktajl**. Pijane myślenie. Pijane życie. Nawet kiedy nie piłem przez dłuższy okres gołym okiem było widoczne, że jestem rozpie*dolony neurologicznie.**_

Peja postanowił wspomnieć też swoją wizytę u Kuby Wojewódzkiego, szeroko komentowaną później przez jego fanów:

Widać to w wywiadach, jąkam się, powtarzam słowa, szybko nakręcam, reaguję bardzo emocjonalnie, nawet kiedy wchodzę trzeźwy jak niemowlę na taki wywiad. Tak jak u Kuby Wojewódzkiego za pierwszym razem. Wiele osób myślało, że jestem tam naćpany. Nie kochani - to zwykłe emocje, duży program, media etc - przyznaje. I on - mały zagubiony człowiek w skórze ulicznego bohatera. I bez przyjaciółki piersiówki, bo przecież nie należy sie wygłupiać po pijaku przed telewidzami. Jakoś sobie tam poradziłem - "Rychu szacun za pojechanie Wojewódzkiemu!" - to najczęściej stosowane pozdrowienie przez kolejne 2 lata. Ja mu nawet tam nie pojechałem ale utrwaliłem wizerunek pojebanego watażki, który doskonale odnajduje się w dużym, mainstreamowym formacie.

Osiągnięcia? Piękna i mądra żona, z którą nie zawsze jest nam we wszystkim po drodze, wspierająca w każdym trudnym momencie. Kobieta, z którą dzielę to życie na dobre i złe. To matka moich dzieci. W marcu urodzi się nasz syn. Nie potrafimy wybrać imienia ale wciąż się staramy wypracować kompromis.

Szanujecie tak szczere wyznanie?

(( e.social https://www.facebook.com/PejaSlumsAttack/posts/1818068274891355&width=500 #site_social=facebook# #title_social=# #username_social=PejaSlumsAttack# #description_social=# #quote_social="Wczoraj minęło dokładnie 8 lat mojej przygody zwanej drogą do trzeźwości. Kiedy próbuję to wszystko zbilansować pojawia się masa wspomnień zarówno tych z lat kiedy chlałem jak i momentów walki o normalność. Z roku na rok jest mi łatwiej pomimo, problemów, z którymi jak każdy się borykam. Kiedy nie picie staje się czymś oczywistym i jako fundament mojej rzeczywistości dodaje sił do dalszej drogi myślę sobie o tych wszystkich straconych, pijanych latach zadając sobie pytanie czy miałem jakąkolwiek szansę aby tego uniknąć? Za każdym razem pada ta sama odpowiedź: Nie! Kiedy byłem na początku mojej drogi ten wniosek naprawdę mnie smucił. Dziś mogę powiedzieć, że mój alkoholizm zdefiniował mnie od początku dając mi szansę na nowe, lepsze życie. Kiedy uznałem swoją bezsilność wobec alkoholu zrozumiałem, że każda potyczka z flaszką skończy się dla mnie nokautem. Przyszedł w końcu moment kiedy byłem na tyle zmęczony ciągłym obrywaniem na własne życzenie i za własne pieniądze, że postanowiłem coś z tym zrobić. Przełomowy był dla mnie rok 2008 - totalna degrengolada w drugiej jego połowie. Mój upadek na dobre rozpoczął sie w roku 2005 po premierze albumu "N.O.J.A." Jak bardzo wtedy wciągnęło mnie nocne życie i własny egoizm wiem tylko ja sam. Potem przyszedł album "Szacunek ludzi ulicy", na którym większość tego upadku zarejestrowałem. Kolejne dwa lata (2006-2008) to nic innego jak kluby, alk, koks i dziewczynki. Mówicie, że to były moje najlepsze czasy? Mam na ten temat trochę inne zdanie. Oprócz braku zajęć (z tymi najlepszymi według wielu płytami "N.O.J.A" i "Szacunek ludzi ulicy" zagrałem najmniej koncertów ever w latach 2005-2006) i pomysłu na dalszy rozwój nadal pijąc podpisałem się pod własnym stylem życia uruchamiając projekt Rychu Peja Solufka. Blisko dwa lata nagrywałem album "Styl Życia G'N.O.J.A." wydany w grudniu 2008. To była przysłowiowa kropka nad "i" jak to się mówi. Jednocześnie był to powód do rozpoczęcia zmian, głębszej przebudowy na początku jeszcze głównie zawodowo. Uznałem, iż nie ma sensu się nad sobą dalej użalać i obwiniać wszystkich za zastany stan rzeczy. Gdy płyta się ukazała nie potrafiłem się z nią już identyfikować. Odbiorcom na pewno super się słucha o bohaterskim upadku swojego idola - tak znam to, też uwielbiam penerstwo w czystym wdaniu, też od zawsze kibicuje moim hardcore'owym bohaterom zza Oceanu tak jak zawsze uwielbiałem wracać do starych solówek PIH a i jego albumu z Chadą. Ale co innego identyfikować się z rapem i szukać w nich podobieństwa własnego postępowania a co innego niszczyć swoje życie i być w konflikcie z całym światem i sobą włącznie. Antybohater? Buntownik? Zadymiarz? Ideowiec? Wielu z nich zasiliło klub 27 - jak jest to młody wiek nikomu nie muszę chyba tłumaczyć. Moja matka zmarła w wieku 38 lat - byłem tą osobą, która próbowała ją obudzić, myśląc, że zwyczajnie śpi. Zadziwiające, że zawsze kiedy komuś o tym opowiadam mówię to bez większych emocji. Wtedy tam w moim rodzinnym domu we mnie tez coś umarło. Po raz pierwszy dzielę się tym publicznie i nie bez powodu. Choć trenowałem już wtedy judo w klubie sportowym i z miejscową jeżycką patologią obcowałem sporadycznie z oczywistych względów (młody wiek i aspiracje sportowe) - alkohol na dobre zagościł w moim życiu. Piłem go przez blisko 20 lat i nigdy nie było to picie towarzyskie. Styl mojego chlania był praktycznie zawsze piciem nałogowca. Nawet jeśli chciałem ten alkohol włączyć do diety wyłącznie jako element dobrego samopoczucia i życia towarzyskiego - prawda była inna. Teraz po latach z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, iż był lekiem na wszystko. Na troski, smutek, żal, poczucie winny, niską samoocenę - regulowałem nim wszelkie złe ale również dobre nastroje. Na radości, w trasie z kumplami, w klubach z dziewczynami, w hotelach, na chatach, melinach, gdziekolwiek. W marcu 2009 pojawiłem się na pierwszych mityngach AA. nie piłem 3 miesiące. Przyszło lato i był kolejny powód, żeby do tego wrócić - wakacje w ciepłych krajach z darmowym barem. I tak zleciał mi ten rok, kilka wpadek, najebany na koncercie w Chorzowie, to było jeszcze w styczniu i kompletnie załatwiony (zresztą niewielką dawką alkoholu) pod koniec grudnia w Poznaniu. Najwidoczniej jeszcze chciałem się napić. Perspektywa tracenia kolejnych obszarów, które powoli zajmował alkohol była przerażająca. Wcześniej wszystko potrafiłem sobie wytłumaczyć po swojemu. Piję tylko w weekendy. Piję tylko w pracy. Piję, bo inni też piją. Piję, bo nikt mnie nie rozumie. Piję, bo lubię. Piję, bo mam za co. Piję za swoje. Piję, bo nie mam rodziców. Piję, bo świat jest zły. Piję, bo mam urodziny. Piję bo koledze urodziło się dziecko. No to kurwa kiedy w końcu są dni kiedy nie piję? Przyszedł czas kiedy nie miałem już nic na swoje usprawiedliwienie. Chciałem coś w swoim życiu zmienić. Coś osiągnąć. A wciąż balansowałem na granic utraty zdrowia lub życia. Zapalenie błony śluzowej żołądka, podejrzenie zapalenia trzustki, zażywanie sterydów anabolicznych, liczne awantury pod wpływem alkoholu. Aż dziw, że w całej mojej pijackiej karierze tylko raz wylądowałem na Izbie wytrzeźwień. Być może dlatego, ze zatrzymała mnie policja. Z Izby trafiłem do Aresztu na blisko 3 dni. Zarzuty? Jak zwykle pobicie. Mimo, iż była to bójka. Wyrok 1,5 roku pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem odbycia kary na lat 5. Wtedy najwyższy z możliwych wyroków. To było jedno z ostrzeżeń. Rok 2000. Najgorszy dla mnie okres pod każdym względem. Zdanie ludzi na mój temat od zawsze było podzielone. Co z tego, że zyskiwałem przy bliższym poznaniu, skoro pod wieloma względami dawałem powody bo o mnie źle mówiono. Przesłuchałem płyty. To ten "skurwiel", "najgorszy", "pener" etc. Przecież ja sam sobie wystawiłem taką opinię. Mało tego przez wiele lat gloryfikowałem ten styl życia. W 2010 roku oprócz mityngów zapisałem się na terapię dzienną. Terapia polegała na tym, iż grupa ludzi spotykała sie dwa razy w tygodniu na zajęciach z różnymi terapeutami. Pierwszy etap to 6 tygodni. Docelowo dwa lata. Terapię ukończyłem za pierwszym podejściem. Od tamtego czasu tj. od s10 stycznia 2010 kiedy po raz pierwszy przyszedłem na zajęcia na "łazarski narożnik" przestałem pić. Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z terapeutami, ośrodkami zamkniętymi, detoksami etc. Sam zawsze wylizywałem się z ran bez niczyjej pomocy. Tamten dzień pamiętam dość dobrze. To była ważna decyzja. I odpowiedni moment. Od ponad roku byłem w nowym związku z dziewczyną, która od 5 lat jest moją żoną i matką dwójki naszych dzieci. Przez cały ten rok obserwowała moje wzloty i upadki z Zieloną Górą włącznie (paradoksalnie nie piłem tam alkoholu). Dziś wiem jak bardzo się bała czy ten związek przetrwa. Dziś wiem jakim wsparciem jest nie pijąca żona, która odmawia symbolicznej lampki szampana, zrezygnowała z używania wina przy okazji wydarzeń podczas, których mi towarzyszy. To wielkie wsparcie, wręcz nieocenione. Poszedłem do nowej szkoły na zajęcia i poznałem cały zestaw zabezpieczeń przed chorobą. Zmieniałem nawyki i chłonąłem wiedzę. jestem przecież zdolnym uczniem. Dużo w życiu nauczyłem się sam. Niestety jak każdy w terapii bardzo często zacząłem operować terminami typu "głód", nawrót" etc. Zwykły głód alkoholowy często pojmowałem jako nawrót a gdy miałem prawdziwy nawrót to chciałem umrzeć. Na szczęście ukończyłem też warsztaty z nawrotów choroby. Od tego czasu ich nie mam. Miewam jedynie gorsze dni. Jak się wkurwię to nie idę po flachę tylko nazywam swoje uczucia. Wiem co w danej chwili przeżywam. kiedyś tego nie rozróżniałem. Nie maiłem żadnych szans postępować racjonalnie kiedy wewnątrz buzował emocjonalny koktajl. Pijane myślenie. Pijane życie. Nawet kiedy nie piłem przez dłuższy okres gołym okiem było widoczne, że jestem rozpierdolony neurologicznie. Widać to w wywiadach, jąkam się, powtarzam słowa, szybko nakręcam, reaguję bardzo emocjonalnie, nawet kiedy wchodzę trzeźwy jak niemowlę na taki wywiad. Tak jak u Kuby Wojewódzkiego za pierwszym razem. Wiele osób myślało, że jestem tam naćpany. Nie kochani - to zwykłe emocje, duży program, media etc. I on - mały zagubiony człowiek w skórze ulicznego bohatera. I bez przyjaciółki piersiówki, bo przecież nie należy sie wygłupiać po pijaku przed telewidzami. Jakoś sobie tam poradziłem - "Rychu szacun za pojechanie Wojewódzkiemu!" - to najczęściej stosowane pozdrowienie przez kolejne 2 lata. Ja mu nawet tam nie pojechałem ale utrwaliłem wizerunek pojebanego watażki, który doskonale odnajduje się w dużym, mainstreamowym formacie. Muszę przyznać, że przez długi czas alkohol "pomagał" mi ze stresem towarzyszącym na koncertach. Niestety dla mnie w praktyce oznaczało to że piłem podczas jazdy na koncert, przed koncertem, na próbie, podczas koncertu, po koncercie całą noc i w aucie na drugi dzień w drodze na kolejny koncert lub gdziekolwiek, bo przecież do domu nie chciałem w żaden sposób wracać bo i po co? Znam wiele historii kolegów z branży, z którymi rozumiemy się bez słów, bo nasze przygody są dosłownie bliźniacze. Zwłaszcza, że jakaś część z nich przydarzyła nam się wspólnie. Znam ich walkę, znam ich wzloty i upadki. Na początku to niesamowicie trudne żyć na trzeźwo i radzić sobie ze wszystkim, uczyć się od nowa wszystkiego, zmienić otoczenie, nawyki, higienę życia a wręcz całe życie. I refleksje, ze kiedyś było łatwiej. Wystarczyło się napić i pierdolić wszystko i wszystkich a jutro wszystko jakoś sie ułoży. Nigdy się nie układało. Bardzo długi okres w moim życiu gdy nie piłem miałem taki naczelny trip, że czekałem na coś złego, coś co powinno sie wydarzyć tylko dlatego, że za długo jest dobrze. Nie wydarzało się. Nie było żadnych telefonów, afer, pretensji innych (pisze tu o życiu prywatnym). Z czasem kumple od flaszki zniknęli nawet nie za sprawą mojego odcięcia się - po prostu byli gdzie indziej. Po co siedzieć ze

smutasem, który nie pije. W pełni to rozumiem i akceptuję. Gdybym kiedykolwiek miał powrócić do chlania znajdę ich bez problemu. Niektórych znajomości mi naprawdę szkoda ale jesteśmy po drugiej stronie barykady i na ten moment niech tak zostanie. Znam też przypadki kiedy moja trzeźwość zaczęła uwierać tych, którzy czuli, że są troszkę lepsi ode mnie. Kiedy stracili z radaru bardzo widocznego wcześniej najebanego Rycha - nie mogli sie juz z nim porównać. A to może jednak przeszkadzać. Jak on mógł z tego kurwa wyjść? Jakim kurwa prawem? Przecież zawsze był w moich oczach skończony. A teraz to ja mam trochę roboty przed sobą, żeby móc się z nim mierzyć. To chyba taki schemat myślowy grał wtedy niektórym. Jeśli moje zmiany w ten sposób weryfikowały różne znajomości niech i tak będzie. Ja nie oceniam i nie udzielam rad. Niech pracują nad sobą, jeśli taka ich wola. Najważniejsze to być po prostu sobą. A to bardzo trudne. Staram się nieść posłanie alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi. Od zeszłego roku zacząłem prowadzić mityngi AA. Przeżycie równie mocne jak pierwsze koncerty za małolata. Głos się nawet trochę łamał. Nie wiem co by tu jeszcze napisać. Trzeźwość albo inaczej dążenie do niej dało mi niesamowity bonus pod każdym względem. Przez te 8 lat moja tzw. kariera muzyczna niesamowicie się rozwinęła - głównie dlatego, że zadbałem o własną niezależność, stając się coraz bardziej asertywny (brak asertywności to chyba problem większości alkoholików). Mówią regres artystyczny? No niech mówią. Nie będę krzyczał z tego powodu. Progres człowieczeństwa to główny priorytet. Wciąż wierzę, że są ludzie, którzy w pełni rozumieją co się właściwie u mnie wyrabia i podzielają mój punkt widzenia. Te kilka (naście) tysięcy osób, które kupują płyty i te kilka setek ludzi na koncertach, czasem mniej. Osiągnięcia? Piękna i mądra żona, z którą nie zawsze jest nam we wszystkim po drodze, wspierająca w każdym trudnym momencie. Kobieta, z którą dzielę to życie na dobre i złe. To matka moich dzieci. W marcu urodzi się nasz syn. Nie potrafimy wybrać imienia ale wciąż się staramy wypracować kompromis. Problemy? Owszem! Jak w każdej rodzinie. Czasem słyszę: "Rychu przyszyj sobie jaja jak Arthur Shelby i pojedź z kurwami"! Może nie raz bym i chciał. Ale mam swoje życie i jako mąż, ojciec- nie jako artysta czy kimkolwiek według Was kurwa jestem - właśnie wobec mojej rodziny mam obowiązek zapewnić im poczucie bezpieczeństwa. Coś czego sam nigdy nie miałem. Są dni kiedy jestem emocjonalnym robotem i wiem, ze to nienormalne ale znoszę to z pokorą, bo niektórych rzeczy juz nie zmienię. Jako osoba chora mógłbym jechać na tym koniku i robić z siebie bidulka ale to zwyczajnie pierdolę. Święty nigdy nie byłem i już nim nie zostanę - ale wiem, ze nawet największa kanalia może być wspaniałym ojcem i mężem. Samoocena jak na dziś jest w normie, więc nie ma szans by cokolwiek zaburzało moją pogodę ducha. Realne życie daje mi tyle możliwości jak nigdy dotąd. Nie wiem ile będę żył jako człowiek, raper, wyrobnik, ktokolwiek. Wiem, że chcę resztę życia przeżyć trzeźwy. Dzisiaj nie piję i po tych kilku latach zaczynam coraz lepiej oceniać różne sytuacje. Nie boje się żyć, nie mam wyrzutów sumienia, nie boję się popełniać błędów. Potrafię być szczery, potrafię powiedzieć nie. Przestałem być patologicznym kłamcą i człowiekiem niegodnym zaufania. Z każdym dniem coraz mniej skupiam sie na innych za to więcej na sobie i najbliższych. Jeśli kogoś nie lubię, lub zwyczajnie nie trawię to nie przeglądam tego czym się aktualnie zajmuje. Ten czas staram się przeznaczyć na coś pożytecznego. Zbyt wiele mojego czasu roztrwoniłem na darmo. Nie będę pisał o tym ile zdobyłem złotych i platynowych płyt, ile zagrałem koncertów w ciągu tych 8 lat. Napisze jedynie, że pod każdym względem były to najlepsze lata mojego życia. Po raz pierwszy naprawdę przeżyłem "7 lat tłustych" i nie myślę tu o pieniądzach. Pieniądze też są ważne w życiu. Również w moim. Przez wiele lat alkohol napędzał moje działania zawodowe ale nigdy nie poniosłem w związku z tym większych strat finansowych (pomijając wydanie bajońskich sum na "styl życia gnoja"). Straty jakich za to przez alkohol doznałem - niektóre z nich dziś opisałem. Ale to naprawdę szczątkowa wiedza, którą się dziś z Wami dzielę. Mam świadomość, że ludzie za mną idą - coraz więcej ludzi, z którymi przebywam lub utrzymuje kontakt informuje mnie o swoich sukcesach w nie piciu. Bardzo się cieszę i szanuję takie wybory. W żadnym razie nie uważam się za ojca ich małych sukcesów. Każdy sam zapracował na własny komfort i jakość życia. Bo to w głównej mierze my decydujemy jak może to życie wyglądać nawet, jeśli nie na wszystko mamy wpływ. Jeśli coś jest do zmiany - to zmień. Wiem, co to strach przed nieznanym, samotność i poczucie wewnętrznej pustki. Jednak mówię Wam - nie ma się co łamać. "Może być wiele spraw smutnych, niedobrych i nieprzyjemnych ale jedyną rzeczą oznaczającą koniec świata - jest koniec świata". Trzymam się od lat tej maksymy. kiedyś było to pewnie "Coco Jambo i do przodu":) Jeszcze jedna refleksja. Bodajże 2-3 lata temu przypomniałem sobie, iż pierwsze mityngi AA zaliczyłem w roku 1996 mając zaledwie 20 lat. tyle tylko, że moja obecność spowodowana była tym, iż bardzo chciałem zmienić kategorię wojskową z A na przynajmniej D. Finalnie dostałem E, bo trochę przyświrowałem jeszcze w Poradni piętro wyżej. Przypomniałem sobie tamte mityngi. Już wtedy jako 20 letni chłopak miałem refleksje - "dlaczego wypowiedzi innych mają tyle wspólnego z moim życiem?". Niestety dla mnie na tym refleksje się skończyły. Nic za tym nie poszło. Gdybym wtedy zdał sobie sprawę z tego, że jestem uzależniony od alkoholu być może dziś byłbym zupełnie kimś innym. Być może nie było by Rycha Peji. Ale z całą pewnością doświadczyłbym mniej zła, które towarzyszyło mi przez następne 13 lat. Czasu już nie cofnę. Dziś rozpocząłem 9 rok mojej drogi. A w przyszły wtorek będę obchodził tę moją kolejną rocznicę wśród trzeźwych przyjaciół. Taki jest plan. Pozdrawiam. Rychu."# #attachment_title=# #attachment_link=# #attachment_domain=# #content_type=posts# #url=# #size=# #contentphotourl=# #contentphotosize=# ))

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(258)
gość
6 lat temu
Ciężko jest żyć z alkoholikiem. Przyznanie się do nałogu wymaga dużo odwagi.
gość
6 lat temu
Mimo wszystko wyciągnął wnioski, więć trzymam kciuki ;)
Kasia
6 lat temu
Szacunek za prawde
Madzia
6 lat temu
Pejuś, nienawidze rapu i hip hopu, ale Cb i Głuchą noc uwielbiam. Pozdrawiam
Gość
6 lat temu
Może chociaż po czasie zmądrzał i dojrzał... Wole takie wyznania niż opowieści gwiazdki o botoksie i nowych butach. Nie przepadam za Peją, ale może komuś takie opowieści pomogą w walce z nałogiem
Najnowsze komentarze (258)
anja kielecki...
5 lata temu
Rysiu Peja mnie ****au sypal mi koks na cipkie
Gość
6 lat temu
Super. Nie przepadam za jego muzyką, ale szacunek za propagowanie wiedzy o alkoholiźmie. Sam nie pije 9 lat.
gość
6 lat temu
szczery facet, widac po sposobie w jaki pisze ze cos w tej glowie ma.Mi sie to bardzo podobało.
6 lat temu
Ktos tu sie sprzedal?
Gość
6 lat temu
Gratulacje i powodzenia! Lepiej pozno niz wcale. Chetnie przeczytalibysmy o tym ksiazke.
Gierak misiek
6 lat temu
Dzwon do Tawota on ci da seksu z kiełbasa
gość
6 lat temu
Gghjkuuye
Gość
6 lat temu
ty k***a i****o, tonący brzytwy sie łapie. 😂😂😂😂
gość
6 lat temu
W klubie AA napewno przerobił wszystko, ale skoro mówiąc o śmierci matki twierdzi, że nic nie czuje to napewno jest coś nie halo-chyba, że znęcała się nad nim lub skrajnie zaniedbywała i poczuł przez to ulgę po jej śmierci, ale wątpię w taki scenariusz. Bądź co bądź był wtedy bardzo młody, więc naturalnie to bardzo przeżył, ale coś nadal więzi w nim uczucia żalu, tęsknoty, braku matki. I to nie jest dobre dla niego, więc powinien wg mnie te uczucia odblokować w sobie, dać im upust. Albo inne uczucia do matki, jakiekolwiek by były, ale powinien to wyrzucić z siebie przetrawić.
Gość
6 lat temu
Ok. Potrafię to zrozumieć, dramaty rodzinne, życie na ulicy, alkohol, i t.d. Lecz skoro raper Peja dotarł do momentu w swoim życiu, kiedy to robi rachunek sumienia, oraz opowiada publicznie jak to było mu źle, jak i z jakiego powodu alkohol, narkotyki, sterydy, wpłynęły na jego postępki, jak tego żałuje, jak jest dumny z rodziny i przyjaciół, to czemu Q***A NIE PRZEPROSI PRAWDZIWYCH RAPERÓW TAKICH JAK CHOCIAŻBY - MOLESTA - na których to nagrywał obraźliwe biffy, w których twierdził że umierają z głodu, stąd też po latach nagrywają nowe utwory. Sprawa ma się tak samo do Tede, którego nie darze sympatią, jednak Peja nazwał go "k***a z TVN"... Dla mnie osobiście Peja - wesz to hipokryta, uposledzony umysłowo człowiek.
Oj.
6 lat temu
Nie słucham, ale po tym wywiadzie wiem ze zaslugujesz na szacunek.Pozdrawiam.
Gość
6 lat temu
Tak szanuje, że potrafił przestać pić ! Piona!
Gość
6 lat temu
Peja nie pije, ostry nie jara. Hip hop się skończył.
gość
6 lat temu
Ryszardzie każdy ma szansę się wyprostować i ty z niej skorzystałeś ... nie sp... tego. Szacun.
...
Następna strona