O potrzebie nakręcenia polskiego serialu historycznego Jacek Kurski wspominał od razu po objęciu stanowiska prezesa TVP. Wyjaśniał, nie bez słuszności, że lepiej, by polscy widzowie uczyli się z telewizji historii Polski niż Turcji pod panowaniem sułtana Sulejmana. Tak zresztą było przed laty, za czasów gdy cała Polska oglądała Królową Bonę.
Niewykluczone, że właśnie sukces tamtej produkcji natchnął scenarzystów, by historię Polski przedstawić z punktu widzenia królowych, zamiast powtarzać oklepane w szkole fakty.
Chcieliśmy opowiedzieć o 400 latach polskiej historii przez pryzmat losów kobiet - ujawnia w Newsweeku scenarzystka Maria Ciunelis. Bo poza Boną i Jadwigą Andegaweńską nie znamy naszych królowych, nie piszemy o nich w podręcznikach. Chcieliśmy się skupić na koligacjach rodzinnych, bo w tamtych czasach miały one ogromne znaczenie. To miał być serial edukacyjny w bardzo przystępnej formie.
Scenariusze pierwszych 24 odcinków Korony królowej zostały przekazane historykom do konsultacji. Jak wspomina scenarzystka, odzew był życzliwy.
Większość ekspertów chwaliła niebanalny sposób przedstawienia rzetelnych faktów historycznych.
Za przedstawieniem fabuły oczami kobiet przemawiał również fakt, że wśród widowni serialowej przeważają kobiety. Zrozumieli to nawet twórcy Gry o tron, którzy z bohaterek, pełniących w pierwszych sezonach role ozdobne i pomocnicze, uczynili z czasem główne rozgrywające w intrydze, odchodząc przy okazji o literackiego pierwowzoru George’a R.R. Martina.
Niestety, sprawy się skomplikowały.
Zrobiła się afera, że jest za mało odcinków, żeby zaczynać zdjęcia - wspomina Ciunelis. Wszystko przechodziło przez normalne telewizyjne tryby, redaktorzy dawali nam uwagi, myśmy je uwzględniali, a odcinki były na kolejnych etapach akceptowane przez TVP. A jak już zostały skierowane do produkcji, pojawiły się nieoczekiwane przeszkody. Postanowiono nasz serial przejąć. I to z drugorzędnymi aktorami, bo na pierwszą ligę telewizji nie stać. Napisałam list do prezesa Kurskiego. Odpowiedzi nie dostałam, za to pojawiła się pani Łepkowska.
Podobno jak Ilonka wpadła na plan to się dopiero zaczęło. Scenarzystka wyjaśniła, że po pierwsze nikt nie chce oglądać serialu o jakichś babach, a po drugie widzowie TVP są za głupi na to, żeby przyswoić fabułę opartą na prawdzie historycznej.
Krzyczała: „Gdzie jest król? Król jest najważniejszy - wspomina Maria Ciunelis. Usłyszeliśmy, że w serialu jest za dużo faktów historycznych, a za mało uczuć.
No i na tym skończyła się "Korona królowej".
Kurski z Łepkowska postanowili zmienić 24-odcinkowy serial o polskich władczyniach w codzienną telenowelę o Kazimierzu Wielkim. Akcja toczy się tak wartko, że przez pierwsze kilka odcinków widzowie oglądali głównie, jak umiera jego tata, Władysław Łokietek.
Pierwsza wersja została zrobiona z punktu widzenia gender - tłumaczy Ilona. Niesamowicie ważną postacią była Jadwiga, która walczyła z Aldoną o koronę. A przecież w Polsce nie rządziła królowa tylko król. Poza tym Kazimierz był w tym serialu bezwolnym synalkiem mamusi, a do tego idiotą.
Poprzednia ekipa jest rozżalona głównie tym, że ciągle figuruje wśród twórców serialu, z którym, w obecnej formie, nie chce mieć nic wspólnego.
W obecnej wersji serial jest zupełnie niewiarygodny historycznie. W XIV wieku dzieci nie rzucały się w objęcia wracającemu z wojny ojcu. Tam są sceny zupełnie groteskowe - tłumaczy Ciunelis. Nie chcę się pod nimi podpisywać.
Tymczasem na Facebooku powstało wydarzenie: "Cała Polska zbiera firanki i koce na kostiumy dla Korony królów"...