Jagna Marczułajtis, czternastokrotna złota medalistka mistrzostw Polski w snowboardzie; podwójna mistrzyni świata juniorek, mistrzyni i wicemistrzyni Europy do niedawna prowadziła życie pełne sukcesów. Wprawdzie pierwsze małżeństwo, z łyżwiarzem figurowym Sebastianem Kolasińskim skończyło się rozwodem, ale za to drugie, z Andrzejem Walczakiem okazało się udane. Prowadzili razem szkołę narciarstwa w Stacji Narciarskiej Witów-Ski w Witowie (gmina Kościelisko), wychowywali wspólną córkę oraz Jagodę z pierwszego związku Jagny.
Marczułatis marzyła o tym, by kontynuować karierę polityczną. W 2011 roku dostała się do Sejmu z listy Platformy Obywatelskiej. W 2015 roku zaangażowała się w kampanię prezydencką Bronisława Komorowskiego. Krótko później urodziła syna, Andrzeja i wszystko się zmieniło.
Na początku nie wiedzieliśmy, że coś mu dolega. Urodził się upragniony syn, wszystko było świetnie, przychodziła położna, nic nie widziała. Ale mnie się nie podobało, że dziecko jest płaczliwe, że ma kłopoty ze snem, a jak śpi, to niespokojnie - wspomina w wywiadzie dla Rzeczpospolitej.
Andrzej urodził się 23 miesiące temu i ani razu nie udało mi się zasnąć spokojnie wieczorem i spać do rana. Kokos, jak mówimy na Andrzeja, ma wadę migracji kory mózgowej - pachygyrię. Zatrzymał się w rozwoju fizycznym na poziomie piątego miesiąca. Nie ma leku na tę chorobę, możemy tylko liczyć na efekty codziennej rehabilitacji. Przeżyłam depresję, przez pół roku było mi bardzo ciężko psychicznie to wszystko wytrzymać. Niewyspanie, moje problemy z chorobą Hashimoto i stres spowodowały, że się rozsypałam. Życie z niepełnosprawnym dzieckiem to nie jest normalne życie**.**
Czyli nie zawsze bywa tak wspaniale jak przedstawiają to państwo Jaki czy Kaja Godek. Marczułajtis, nie owijając w bawełnę, relacjonuje, jak narodziny niepełnosprawnego dziecka zmieniły jej życie.
Każdego dnia pokonujemy masę problemów, życie nagle się pokomplikowało. Kiedy byłam sportowcem, miałam pasmo sukcesów. Teraz j**estem w życiowym dołku**_ - wyznaje. _Po 11 latach nie przedłużono nam umowy w Witowie i nie mamy już szkoły narciarstwa i snowboardu. Nastąpiła jakaś kumulacja nieszczęść, stałam się osobą niepracującą, żyjącą z 500+, zasiłku opiekuńczego i świadczenia pielęgnacyjnego na niepełnosprawne dziecko. Pracuje i zarabia na nas tylko mąż. Wieczorami zajmuję się namawianiem wszystkich znajomych do oddania jednego procentu podatku na Andrzejka. Pionizator, wózki, ortezki - te wszystkie rzeczy są kosmicznie drogie. Miałam szkołę narciarstwa, pracowałam na AWF. Miałam wrócić po narodzinach syna, ale kiedy okazało się, że jest chory, wszystkie plany poszły precz. Dla niepełnosprawnego dziecka trudno znaleźć opiekę, przez pierwszy rok nie miałam nikogo, kto zdecydowałby się mi pomóc. Tylko najbliżsi. Teraz mam opiekunkę, dzięki której czasem mogę wyjść i zrobić zakupy, z kimś się spotkać...
Cały wywiad możecie przeczytać w niedzielę w Sportowych Faktach i na WP.pl