Skandal o tle seksualnym, rozpoczęty przez oskarżenia dotyczące Harveya Weinsteina, zdominował debatę o kondycji współczesnego Hollywood. Wszystkie największe gale tego roku: Złote Globy, Grammy i prawdopodobnie Oscary, zdominowała akcja #TimesUp, wspierająca kobiety, które zostały dotknięte problemem molestowania i szeroko pojętej przemocy seksualnej.
Na fali #metoo światło dzienne ujrzały też oskarżenia dotyczące pedofilii. Na językach wszystkich mediów show biznesowych pojawił się Kevin Spacey, a doniesienia o molestowaniu własnej córki dotyczące Woody'ego Allena powróciły na łamach gazet i portali.
Media wróciły też do sprawy dotyczącej Marka Sallinga, aktora znanego z Glee, u którego w grudniu 2015 roku znaleziono materiały o charakterze pedofilskim. Aktor przyznał się do winy, dzięki czemu miał trafić do więzienia na od czterech do ośmiu lat. Wczoraj media poinformowały o śmierci Sallinga:
Jak można było przewidzieć, jego śmierć nie przez wszystkich jest opłakiwana. Jedna z osób pracujących z Sallingiem podkreśla, że żal należy się ofiarom i fanom gwiazdora, nie zaś jemu samemu:
Spotkałem go podczas pracy przy jednej z produkcji. Zbrodnie, które ujawniono, są straszne. Nie jest mi go żal. Jest mi żal jego fanów - mówi Fineas O'Connell.
Tak, popełniał zbrodnie przeciwko dzieciom. Tak, to okropne. Ale Mark był nieszczęśliwym człowiekiem, prawdopodobnie ofiarą przemocy - napisał z kolei Tim Davis.
Współczucie nie minimalizuje jego zbrodni, ani bólu jego ofiar. Rzućcie kamieniem, jeśli jesteście bez grzechu - dodał.