Wiosną zeszłego roku w Newsweeku ukazał się artykuł, poświęcony Krystynie Pawłowicz. Autorzy tekstu przepytali dawnych znajomych posłanki, którzy w większości życzliwie wypowiadali się na jej temat. Profesor Monika Płatek przypomniała nawet, że Pawłowicz jeszcze do niedawna była piękną kobietą, której nie oparł się żaden mężczyzna.
Posłance artykuł nie przypadł do gustu, a już zwłaszcza porównywanie jej do bullteriera Jarosława Kaczyńskiego.
On ją spuszcza z łańcucha, ona warczy, szczeka i gryzie. Potem prezes mówi "siad", "do budy", a ona kładzie po sobie uszy i wykonuje polecenia - napisano w artykule.
Już w przeszłości "Newsweek" w ramach uprawianego przemysłu pogardy poświęcał mi swoją kłamliwą uwagę - komentowała oburzona w Super Expressie. Ukazywały się na mój temat paszkwile, ale wtedy wszyscy mi mówili, żeby sprawą się nie zajmować, zgodnie z powiedzeniem, żeby gó*na nie ruszać. Ale kiedy ostatnio napisano mój obelżywy życiorys, przyprawiono mi gębę, przyrównano do zwierząt, postanowiłam zareagować. Są tam kłamliwe historie na temat mojego życia prywatnego, zmyślone fragmenty dotyczące moich osobistych spraw.
Skończyło się pozwem przeciwko redaktorowi naczelnemu tygodnika, Tomaszowi Lisowi. 14 czerwca zeszłego roku Sąd Okręgowy w Warszawie przychylił się do opinii posłanki, że autorzy artykułu nie powinni byli publicznie porównywać jej do psa i ukarał Lisa grzywną wysokości 40 tysięcy złotych oraz pokrycia wynoszących 7 tysięcy kosztów sądowych.
Lis bronił się tłumacząc, że nic nie wiedział o toczącym się przeciwko niemu procesie, bo żadne pisma z sądu nie trafiły do jego rąk.
Jak się okazało, na pokwitowaniach widnieją podpisy żony dziennikarza, Hanny Lis. Zdaniem posłanki Pawłowicz jest to najlepszy dowód na to, że relacje między nimi popsuły się do tego stopnia, że już nawet nie przekazują sobie poczty.
Zobacz: Lis chce powtórzyć proces z Pawłowicz. Krystyna protestuje: "Niech sobie WYJAŚNIA SPRAWĘ Z ŻONĄ!"
Rzeczywiście, jak ujawniły tabloidy, krótko potem Lisica wyprowadziła się z domu w Konstancinie, który kupili z Tomkiem po ślubie i zamieszkała w swoim dawnym mieszkaniu na warszawskim Powiślu.
W międzyczasie sąd uznał jednak, że jeśli rzeczywiście nie przekazywała mężowi urzędowej korespondencji to cały proces należy powtórzyć. Hania zostanie wezwana do sądu w celu złożenia zeznań, czy latem zeszłego roku ona i Tomek jeszcze rozmawiali ze sobą.
Powoływanie się przez pozwanego Tomasza L. na okoliczności związane z niedoręczeniem przesyłki może jednak okazać się usprawiedliwione - napisano w uzasadnieniu wyroku. Oczywiście wymaga to wykazania, że do doręczenia w rzeczywistości nie doszło i że pozwany nie zawinił.