W grudniu minęło sześć lata od śmierci Violetty Villas, która umierała zapomniana, w nędzy i prawdopodobnie ogromnych cierpieniach. Biegli odkryli na jej ciele tak liczne ślady chorób, przemocy i zagłodzenia, że początkowo trudno im było ustalić, co ostatecznie przyczyniło się do jej śmierci. Winną tych zaniedbań uznano "opiekunkę" gwiazdy Elżbietę B., która przez ostatnie lata jej życia bohatersko broniła dostępu do niej synowi, lekarzom, policji i wszystkim, którzy mogli jakoś pomóc schorowanej artystce.
Od dawna dla nikogo nie było tajemnicą, że odseparowała Villas od świata po to, by przejąć jej majątek. Sąd jednak uznał ekspertyzę biegłych, że Villas, w chwili podpisywania podsuniętego jej przez "opiekunkę" była zbyt zmanipulowana by wiedzieć, co robi. Ostatecznie dom w Lewinie Kłodzkim przeszedł na własność syna Villas, Krzysztofa Gospodarka, a Elżbieta B. trafiła do więzienia.
Od śmierci matki jej jedyny syn zabiega o to, by prawda o jej tragicznym życiu wreszcie wyszła na jaw. Jak to się stało, że uwielbiana piosenkarka, oklaskiwana w Las Vegas przez najbogatszych ludzi świata, koleżanka Barbry Streisand, zmarła w nędzy, zagłodzona i zakatowana przez opiekunkę?
Jak sugerował krótko po śmierci matki Krzysztof Gospodarek, za jej problemy odpowiadali funkcjonariusze komunistycznej Służby Bezpieczeństwa, którzy celowo wywołali u niej psychozę za pomocą specjalnie dobranych leków psychotropowych, a także uzależnili ją od narkotyków.
Gospodarek podtrzymuje swoją opinię w najnowszym wywiadzie udzielonym Justynie Kopińskiej na potrzeby książki Z nienawiści do kobiet.
Jego zdaniem, tragedia jego matki rozpoczęła się po jej powrocie ze Stanów Zjednoczonych w 1972 roku. W tamtych czasach komunistyczne władze każdego, kto zobaczył, jak wygląda życie na zachodzie, uważały za zdrajcę narodu.
Zaczęto z niej szydzić. W recenzjach pisano, że kreuje się na Amerykankę i że zapomniała, jak mówić po polsku. Mówiono, że nie ma urody, rozumu, stylu. Pisano: wieśniaczka, która liznęła trochę świata, garkotłuk, bezguście - wspomina Gospodarek. Mamę zaczęli nachodzić ubecy. Myślę, że to był początek jej depresji. Zaczęła nadużywać różnego rodzaju leków uspokajających i alkoholu. Pyta pani, czy mama podpisała zobowiązanie o współpracy? Nie mam pewności, że to jej podpis. Chcę zaznaczyć, że mama pragnęła trzymać się jak najdalej od polityki. Jej utwory przestały być grane. Myślała, że wszystko przez to, że nie współpracuje ze służbami tak, jak oni chcą. Ale pewnie chodziło o to, że zwyczajnie kojarzyła się z sukcesem w Stanach. Czyli nie wpisywała się w wizerunek gwiazd socjalistycznych w Polsce. Dla mamy brak jej utworów w telewizji i w radiu to było tak, jakby przestała istnieć jako człowiek.
Komunistyczni funkcjonariusze postarali się także o wywołanie u artystki manii prześladowczej. Robili to za pomocą prostych, lecz bardzo skutecznych metod.
Ten wiecznie dzwoniący telefon u niej w domu. Mama cały czas powtarzała: "Nie odbieraj, nie odbieraj!” - relacjonuje syn zmarłej artystki. A potem krzyczała do słuchawki, wściekła: "Halo, ty ubeku, ty szpiclu!". Raz wróciłem do domu i zastałem mamę, jak wyrywała kable i szukała czegoś we wtyczkach. "Co ty robisz?!" - spytałem zdenerwowany. "Ciii. Podsłuchują nas" - powiedziała. Wyglądała jak nie ona.
Niestety, do końca życia artystce nie udało się odzyskać pełni władz umysłowych. Potwierdził to nawet sąd, uznając, że w momencie podpisywana niekorzystnego dla syna testamentu, nie miała świadomości, co robi. Zmarła w nędzy, w rodzinnym domu w Lewinie Kłodzkim, zamienionym przez jej opiekunkę w pijacką melinę.