Z badań socjologicznych wynika, że Polacy nie tylko uważają się za życzliwych wobec ludzi i świata, lecz także są przekonani, że słyną z tej życzliwości na cały świat. Z badań Maison & Partners dla firmy Tymbark wynika, że uważamy się za odpowiedzialnych, wrażliwych, uśmiechniętych i pomocnych. Respondenci deklarują także głębokie przywiązanie do wartości rodzinnych. O tym, jak to wygląda w praktyce, przekonała się ostatnio Beata Sadowska. Prezenterka z dwoma synami w wieku czterech i dwóch lat wybrała się niedawno do Bergamo liniami Wizzair.
Kiedy obładowana dziećmi i bagażami pojawiła się na lotnisku, zaczęły się, w dosłownym znaczeniu, schody.
Ja, dwulatek, czterolatek, 2 walizki na kółkach, plecak i torba z pieluchami - relacjonuje na Facebooku. Ogłoszenie, że zapraszają do odprawy rodziców z dziećmi. Dotarabaniłam się, ale - okazało się - do złej taśmy. Pan z Wizzair do koleżanki: "Może wpuścić tą panią z dziećmi?". Koleżanka (stojąca pół metra ode mnie pani Monika, jak się później okazało): "Niech pani idzie do kolejki".
Niestety, realizacja jej polecenia oznaczała obejście z dwojgiem małych dzieci i bagażami całej kolejki pasażerów, po to, by pojawić się w poprzednim miejscu, z tą różnicą, że po właściwej, zdaniem pracownicy Wizzair, stronie taśmy.
Stałam od niej pół metra - żali się Sadowska. Na szczęście pojawiła się druga koleżanka, która powiedziała: "Ja panią wpuszczę".
Następnie okazało się, że wejście do samolotu prowadzi nie przez rękaw, tylko schody.
Żaden z facetów mijających mnie na schodach, nie zapytał, czy pomóc. Ż-A-D-E-N! - wspomina prezenterka. Pomogła młoda dziewczyna i wzięła walizkę. Uff. Autobus. No ale z autobusu wysiada się do samolotu, więc każdy leci na łeb na szyję. Przepuścić kobietę z tobołami i dziećmi? Ale po co, jeszcze zajmie nam miejsce? Jeszcze tylko schody do samolotu. Z autobusu wysiadam przedostatnia. Kiedy biorę zasypiającego Kosia na ręce, dwie walizki do jednej łapy, plecak i torbę na ramię, z kolejki do samolotu wychodzi starsze małżeństwo. Biorą ode mnie po walizce. Jakie to smutne. Włosi, nie Polacy. Uśmiechnięci pytają, które mam miejsca w samolocie. Zaniosą. Kochani! Oni, nie rośli, zdrowi, młodzi mężczyźni, którzy podróżują solo, z kobietami albo kumplami i którzy mijają nas jak powietrze. Dobrze, że mam dwóch synów. Wychowam ich inaczej.
Cóż, może trzeba było wysłać do Bergamo partnera. Mężczyzna, obładowany bagażem i dziećmi, z reguły budzi ciepłe uczucia, że taki dzielny oraz chęć pomocy.
Naprawdę się zastanawiam, co się z nami stało - wyznaje Sadowska. Dlaczego tak trudno o zwykłe ludzkie odruchy, podanie ręki? Jak wychodziłam, ci sami uroczy Włosi pomogli mi z walizkami, a mama poznanego na pokładzie Marcela wzięła ode mnie torbę. Dziękuję!