14 września 2016 roku w mieszkaniu Joanny Racewicz na warszawskim Wilanowie doszło do włamania. Złodzieje, którzy, jak się okazuje, znali kod do drzwi wejściowych, ukradli biżuterię prezenterki o wartości szacowanej na 150 tysięcy złotych, 25 tysięcy złotych w gotówce oraz najcenniejszy przedmiot - obrączkę ślubną, pamiątkę po zmarłym w katastrofie smoleńskiej mężu, oficerze BOR-u Pawle Janeczku.
Wracająca do domu prezenterka przepłoszyła złodziei. Niestety, wcześniej widział ich jej syn, ośmioletni Igor, który bardzo się wystraszył.
Spojrzałam wam w oczy, dranie, byliście u mnie! Nieproszeni. Z buciorami i lepkimi łapami. Najgorsze, porażające i paraliżujące do szpiku kości - widział ich mój Syn...Bo wrócił z nianią z zajęć, kilka minut wcześniej. Widział ich!!! Potem tłum ludzi, policja, odciski palców, strach, zanim Go przytuliłam. Nie, nie chcę opisywać, co teraz czuje ośmioletni chłopiec i jak bardzo jest przerażony. Chcę Mu powiedzieć: "Synku, jesteś bezpieczny, już nie wrócą”
Niestety, chociaż dziennikarka przekazała policji zdjęcia włamywaczy oraz wyraźne nagrania z monitoringu, funkcjonariusze przez półtora roku nie zdołali ich znaleźć. Jak donosi Super Express, policja umorzyła śledztwo z powodu niewykrycia sprawców. Dla Racewicz był to poważny cios. Poprosiła policjantów, by przynajmniej opublikowali na oficjalnej stronie internetowej policji zdjęcia bandytów. Ciągle liczy na to, że ktoś ich rozpozna.