Joanna Racewicz, wdowa po kapitanie Pawle Janeczku, tuż po katastrofie smoleńskiej nie komentowała tragicznego wypadku lotniczego. Po latach jednak, gdy trauma minęła, dziennikarka chętnie dzieli się wspomnieniami o zmarłym mężu. Nie inaczej jest w tym roku. W wywiadzie dla Onetu Joanna opowiedziała m.in. o początkach znajomości z Janeczkiem, która rozpoczęła się, nomen omen, w samolocie.
To był krótki lot, z Łodzi do Warszawy. Siedliśmy tuż obok siebie. Potem do końca mieliśmy spór o to, kto pierwszy zwrócił uwagę na drugą osobę. To był wyjątkowo trudny lot, panowały okropne warunki pogodowe. Burze, turbulencje... Lecieliśmy starym jakiem, którym w pewnym momencie zaczęło rzucać na wszystkie strony. Najlepiej pamiętam spokojny głos Pawła i jego zapewnienia: "Nic się nie martw, damy radę. Zawsze lądujemy" - opowiada Joanna.
Racewicz wspomina, że zawsze mogła liczyć na męża, który była dla niej wsparciem w sprawach prywatnych i zawodowych. Dziennikarka przyznaje też, że praca była pasją Janeczka i był jej bardzo oddany. Często też bagatelizował niebezpieczeństwo, by nie martwić bliskich.
Paweł lubił żartować, że jedyne niebezpieczeństwo, jakie istnieje, to cios jajkiem albo pomidorem podczas politycznego wiecu - mówi Joanna.
W pewnym momencie Janeczek został szefem grupy ochronnej Lecha Kaczyńskiego. Z jego stanowiskiem wiązało się wiele tajemnic.
Podchodził do tego bardzo poważnie. W jednostce nie tolerował absolutnie żadnych uchyleń od regulaminu. Żadnej samowolki. (...) Podkręcał atmosferę, w kółko powtarzając, że nie wszystko może mi powiedzieć. I w zasadzie nie mówił nic. Miał certyfikat dostępu do informacji niejawnych i musiał zachowywać milczenie.
Racewicz wspomina, że mąż nie przepadał za blichtrem i show biznesem, do którego ona z determinacją próbuje przynależeć.
Nie chciał chodzić na premiery, wernisaże i pokazy mody. Nie lubił świata ścianek i paparazzi - zdradza Joanna.
W dniu śmierci Janeczka syn Racewicz miał dwa lata. Dziennikarka podkreśla, że nie chciałaby, aby poszedł w ślady ojca. Twierdzi jednak, że Igor z wiekiem jest coraz bardziej podobny do Pawła.
Jest równie uparty jak Paweł. (...) Czasem mam nawet wrażenie, że w ogóle nie ma w nim genu strachu. (...) Tata zawsze był, jest i będzie dla niego legendą - mówi. Kiedyś zastanawiał się, czy Pan Bóg zasypia. Bo jeśli tak, to tata mógłby na chwilę się wymknąć i przyjść do nas.
Racewicz przyznaje, że ciężko było jej rozmawiać z synem o śmierci ojca.
Zapytałam o radę psychologów. Najpierw doradzono mi, żebym wymyśliła historię o jakimś dalekim, nagłym wyjeździe. Odpowiedziałam pani psycholog, że ten dwuletni chłopak jest bardzo inteligentny i na tatę będzie czekał, bo jak tata wyjeżdżał, to zawsze wracał. I że to zły pomysł. "To może powie pani, że tata zasnął?". Powiedziałam prawdę. To straszne uczucie. Trzeba przez zaciśnięte gardło wytłumaczyć dziecku, że tata poleciał samolotem, że zdarzył się wypadek i tata zginął - wspomina dziennikarka.
Joanna wierzy, że mąż czuwa nad nią i synem gdzieś z góry.
Jeszcze za życia powtarzał, że nawet gdy go nie ma, to jest. I to pozostanie w języku mojej rodziny na zawsze - dodaje na koniec.
W chwili śmierci Paweł Janeczek miał zaledwie 37 lat. Był jednym z najlepiej wyszkolonych funkcjonariuszy BOR-u, kierowanym na najtrudniejsze misje, w tym w strefie działań wojennych w Iraku. Pośmiertnie został mianowany na stopień kapitana, odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz wyróżniony odznaką honorową Biura Ochrony Rządu.