Choć ciężko w to uwierzyć, pomimo zwiększającej się świadomości społeczeństwa na temat hodowli psów, pseudohodowle działające jak fabryki wytwarzające zwierzęta, wciąż zarabiają ogromne pieniądze. Często głównie dzięki niewiedzy kupujących i okazyjnym cenom, które zachęcają "oszczędnych" fanów rasowych czworonogów do zakupu psa w niesprawdzonych miejscach.
Niedawno fundacja Pogotowie dla Zwierząt z takiej właśnie nielegalnej hodowli pod Warszawą odebrała 28 buldogów francuskich. Matka Urszula G. i córka Paulina G. postanowiły otworzyć rodzinny biznes. Panie wymyśliły sobie, że będą zarabiać na nieszczęściu i krzywdzie zwierząt, rozmnażając je bez niezbędnej do tego wiedzy. Psy trzymały w bestialskich warunkach i rozmnażały je, nie bacząc na wady genetyczne, które skazują suki na ogromny ból. Szczeniaki niegotowych do rozrodu suk rodziły się z wodogłowiem i innymi chorobami wrodzonymi.
Trudno uwierzyć, że na świecie wciąż bezkarnie funkcjonują takie miejsca, ale budzące grozę zdjęcia, jakie opublikowali działacze fundacji nie pozostawiają wątpliwości. W skład hodowców wchodził również lekarz weterynarii, który fabrykował książeczki zdrowia i zakłamywał rzeczywistość, wydając zaświadczenia kupcom, że psy są zdrowe. Kiedy wracali skarżąc się na problemy zdrowotne swoich pupili, robił zdziwioną minę, twierdząc, że wszystko jest w porządku. Oszczędność ostatecznie kosztowała właścicieli cierpienie zwierząt i wcale niemałe koszty leczenia:
Leczenie psów pochłaniało tysiące złotych. Tymczasem matka z córką dalej prowadziły fabrykę psów i oszukiwały ludzi. Na posesji u Urszuli i Pauliny G. pojawiliśmy się z lekarzem weterynarii i funkcjonariuszami z Komisariatu Policji w Halinowie. Sprawdziliśmy dokładnie każdego psa. Zbadano wszystkie zwierzęta. Trzymane były bez właściwej opieki człowieka i bez odpowiedniego leczenia. Co ciekawe, podczas badania psów pojawił się lekarz pseudohodowcy. Wyniki badań potwierdzające zły stan psów były wykonane na tyle dokładnie, wraz z dokumentacją fotograficzną, iż nawet sam Roman M. musiał przyznać, iż psy są chore. Przychodziło mu to z wielkim trudem. Kilka dni później Prokuratura Rejonowa w Mińsku Mazowieckim na podstawie badania psów wydała postanowienie o zabezpieczeniu ich jako dowody rzeczowe i przekazaniu organizacji pod opiekę - czytamy w oświadczeniu fundacji.
Urszula G. jest bliską znajomą Krystyny Pawłowicz, do której zwróciła się o pomoc. Posłanka miała bez wahania poprzeć G. i stanąć w jej obronie.
Zapewniam, że obydwie właścicielki psów działają zgodnie z prawem, mają zarejestrowane hodowle a ich psy są zdrowe - napisała podobno Pawłowicz w liście przytaczanym przez pracowników fundacji.
Wszystko wskazuje na to, że wstawiennictwo polityk Prawa i Sprawiedliwości skutkuje. To ponoć za sprawą listu, jaki miała napisać porywcza posłanka, z prowadzenia sprawy wyłączona została policja z Halinowa oraz Prokuratura w Mińsku. Sprawę przejmuje Prokuratura Okręgowa w Siedlcach.
Zwierzęta bardzo boją się właścicielek. Podczas okazania w gabinecie weterynaryjnym odebrane psy, widząc Urszulę i Paulinę G., kuliły się ze strachu. Zamierały w bezruchu, gdy te je głaskały. Mamy nadzieję, iż sąd wymierzy dla nich sprawiedliwą karę. Mamy nadzieję, iż zwierzęta nie wrócą do osób, które je skrzywdziły. Mamy nadzieję, iż w wygramy tę sprawę, bez względu na to, że mieszają się w to politycy i próbują wpływać na prokuraturę - tłumaczy Pogotowie dla Zwierząt.
Pomimo wielokrotnych prób skontaktowania się z samą posłanką Pawłowicz, jak i z rzecznik PiS, do chwili opublikowania materiału nie udało nam się uzyskać komentarza do sprawy.
Poniżej zamieszczamy link do zbiórki, gdzie można wpłacać pieniądze na likwidację pseudohodowli i leczenie uratowanych zwierząt: