Trzy lata temu, jeszcze jako radny sejmiku województwa dolnośląskiego, Paweł Kukiz dostał służbowy laptop. Tak się to niego przywiązał, że po wygranych wyborach parlamentarnych, kiedy z sejmiku przeniósł się do Sejmu, zabrał laptop ze sobą. Zaniepokojonym urzędnikom z Dolnego Śląska tłumaczył, że sprzęt nieszczęśliwie zaginął. Innym razem twierdził, że jest zepsuty...
Wiele razy informowaliśmy Pawła Kukiza, że ten komputer to własność samorządu województwa - ujawnia w rozmowie z Super Expressem Michał Nowakowski, rzecznik prasowy urzędu. Jako radny był zobowiązany do oddania sprzętu po rezygnacji z mandatu. Wynika to z regulaminu.
Kiedy Kukiz przestał w końcu migać się od rozmowy na ten temat i wytłumaczył, że chce zachować laptop, ma w nim ważne informacje, urzędnicy postanowili nie robić problemu. Życzliwie wycenili laptop na 500 złotych i uznali, że kiedy tylko Kukiz wpłaci tę kwotę na konto urzędu marszałkowskiego, służbowy sprzęt przejdzie na jego własność i sprawa zostanie uznana za załatwioną.
Niestety, polityk nawet tego nie zrobił.
Skierowaliśmy do pana Kukiza wiele pism z prośbą o uregulowanie zobowiązania - ujawnia rzecznik prasowy urzędu. Jednak bezskutecznie. Dlatego zmuszeni byliśmy skierować sprawę do sądu.
Na pierwszej rozprawie nie pojawił się ani Kukiz ani jego pełnomocnik.
Najzabawniejsze jest to, że „antysystemowiec" jest przekonany, że w tej całej sytuacji to on jest ofiarą...
Wpłaciłem raz pieniądze za tego laptopa - zapewnia w tabloidzie. Ale pomyliłem konta. Mam codziennie mnóstwo spraw do załatwienia i po prostu kwestia komputera gdzieś mi umknęła. Efekt będzie taki, że sąd nakaże mi spłatę, wraz z odsetkami - pewnie ok. 1500 zł. Ot, cała filozofia.