Praca w serialu dla wielu aktorów jest nie do końca lubianą koniecznością. Telewizyjne "tasiemce" w sposobie realizacji, fabule czy budżecie nie przypominają modnych dzisiaj amerykańskich seriali produkowanych dla prywatnych platform. Uwiera to wielu aktorów, choć z drugiej strony telnowele są stałym źródłem dochodu i trampoliną do popularności.
O pracy na planie jednego z nich, a właściwie podejrzanych kulisach, mówiła ostatnio Olga Frycz. Aktorka wywołała burzę, udzielając wywiadu, w którym padły słowa oskarżenia wobec twórców M jak miłość: Olga Frycz ujawnia kulisy pracy w "M jak Miłość": "Pracowałam dłużej, niż miałam zapisane w umowie. NIKT NIKOGO NIE SZANOWAŁ"
Błyskawicznie głos zabrały inne aktorki, w tym Anna Mucha i Kasia Cichopek, które bronią Ilony Łepkowskiej i jej "ekipy". Oskarżenia zbiegły się w czasie również z odejściem serialowego Marka, czyli Kacpra Kuszewskiego. Aktor również nie ma wiele dobrego do powiedzenia o produkcji serialu, choć w rozmowie z Plejadą zapewnia, że powody odejścia nie łączą się z jego opinią o pracy:
Ludzie w ekipie filmowej są albo zatrudnieni na umowy o dzieło albo mają własną działalność gospodarczą, co powoduje, że prawo pracy ich nie obejmuje. Dzień pracy ekipy trwa 12 godzin, często zdjęcia są w sobotę, a nawet zdarza się, że w niedzielę, więc te sześć dni po 12 godzin. Z czego dzień zdjęciowy liczy się od rozpoczęcia zdjęć do momentu zakończenia - zaznaczył Kuszewski.
Zdjęcia mamy często poza Warszawą, trzeba liczyć jeszcze spakowanie się czy charakteryzację, ale też na dojazd na plan, skąd niektórzy muszą jeszcze wrócić do domu... (...) Wielu członków ekipy jest wynagradzanych za dzień pracy, czyli jeśli nie przyjdą do pracy, bo np. zachorują, to nie dostaną pieniędzy.
Kacper twierdzi, że nie odnosi się tym samym do słów Frycz, bo nie zapoznał się z jej wypowiedzią, ale dość wylewnie opisał swoje doświadczenie z serialem:
Tempo pracy jest tak duże, że czasami okazuje się, że mamy nagranych tyle odcinków na zapas, że producent decyduje, że teraz będzie miesiąc przerwy dla wszystkich, albo nawet pięć tygodni. Ekipa dowiaduje się z dwu-, trzytygodniowym wyprzedzeniem, że nikt za miesiąc nie pracuje i nikt nic nie zarobi. Aktorzy mają poczucie, że nie mogą narzekać i nie mogą walczyć o swoje prawa, bo są zatrudnieni na taki rodzaj umów, że można im podziękować i zatrudnić kogoś innego, kto nie będzie marudził. No więc nikt nie marudzi, tylko wszyscy zaciskają zęby i pracują. Od wielu lat zastanawiam się, jak to jest możliwe i jak to może być legalne.