Jesienią 2013 rok u Kory zdiagnozowano raka jajnika. Jak ujawniła piosenkarka, chorobę można było wykryć znacznie wcześniej i zwiększyć szanse na wyleczenie, gdyby tylko lekarze nie bagatelizowali bólu, na który skarżyła się od lat.
Pół życia zjadałam tony proszków przeciwbólowych - wyznał w jednym z wywiadów. Mój lekarz, którego znam od lat, nie przeoczył tego, on to zlekceważył. Nie zlecił przede wszystkim badań, które zleciła inna lekarka. Dzięki niej zrobiłam testy BRC1 i BRC2, a potem lekarz mi powiedział: to choroba śmiertelna i nieuleczalna. Dlatego nieprawdopodobnie słabłam przez te wszystkie lata. Ból mnie zginał do ziemi. Po tygodniu od diagnozy byłam na stole operacyjnym. Przeszłam trzy poważne operacje oraz dwa kursy chemii.
Po operacji oraz chemioterapii mąż Kory, Kamil Sipowicz ogłosił, że "choroba została spacyfikowana". Regularnie informował media, że Kora czuje się świetnie i w swoim domu na Roztoczu zbiera siły przed planowaną trasą koncertową. Menedżerka artystki zapewniała, że prace nad nową płytą idą pełną parą, a Kora wróci na scenę najpóźniej late tego roku.
Teraz już wiadomo, że w ten sposób najbliżsi Kory zbywali dziennikarzy, żeby zapewnić chorej jak najbardziej komfortowe warunki.
Pewnie dlatego Sipowicz tak bardzo się zdenerwował, gdy Izabela Trojanowska wygadała się na temat rzeczywistego stanu.
Trzymaj się - napisała w Internecie. Jesteś wyjątkowa, dasz radę.
Sipowicz oskarżył wtedy Izę o to, że wieloletni alkoholizm tak zamącił jej w głowie, że sama już nie wie, co wygaduje. Tymczasem już wtedy wiadomo było, że sytuacja jest poważna.
Na początku tego roku u artystki wykryto przerzuty. Niezbędna okazała się operacja na otwartym mózgu. Piosenkarka nadal się nie poddawała. Na początku czerwca urządziła na Roztoczu huczne przyjęcie z okazji 67. urodzin.
Tydzień temu stan Kory był już krytyczny. Fakt podaje, że nieprzytomna artystka trafiła do szpitala w Biżowie, skąd przewieziono ją na oddział w Zamościu.
Organizm był już zbyt wyczerpany, bo można było zastosować kolejną chemioterapię.
Chemia by ją zabiła - orzekli lekarze.
Ponieważ Korze zależało na tym, by odejść spokojnie, w domu, a nie podłączona do rurek, mąż na jej życzenie zabrał ją ze szpitala. Tabloid podaje również, że artystka przyjęła ostatnie namaszczenie.
Ona zawsze powtarzała, że jeśli nie będzie już dla niej szans, woli umrzeć wśród bliskich - potwierdza osoba z otoczenia rodziny w rozmowie z Faktem. Nie chciała odchodzić w szpitalu, przypięta do aparatury sztucznie podtrzymującej życie. Do ostatnich chwil poza rodziną i przyjaciółmi czuwały nad nią pielęgniarki.
Kora odeszła o świcie 28 lipca, półtora miesiąca po swoich 67. urodzinach.
Ostatni miesiąc był bardzo trudny - przyznał Kamil Sipowicz. Na końcowej drodze towarzyszyła jej rodzina, przyjaciele i wiele oddanych osób.