Demi Lovato od 24 lipca przebywa w szpitalupo tym, jak przedawkowała heroinę. Początkowo mówiono, że życie uratowali jej imprezujący z nią feralnego dnia znajomi, którzy podali lek odwracający działanie narkotyku, Narcan. Gwiazda wróciła do nałogu po sześciu latach trzeźwości celebrowanych w marcu tego roku, a jej imprezowi przyjaciele mieli przeczuwać, że "tak to się może skończyć" i zaopatrzyli się w ratujący życie medykament.
Według najnowszych doniesień portalu TMZ, substancja została jej jednak wstrzyknięta przez przybyłych na miejsce ratowników medycznych, a życie uratował jej ochroniarz wezwany do jej sypialni przez przerażoną asystentkę. To ona znalazła nieprzytomną Demi leżącą na zakrawionej poduszce i, jak podaje strona internetowa, "była przekonana, że jej podopieczna nie żyje".
To ona ją znalazła. Wpadła w panikę i zaczęła krzyczeć: Demi nie żyje, Demi nie żyje! Wtedy przybiegł ochroniarz i zapewnił jej pierwszą pomoc przed przybyciem karetki. Najprawdopodobniej uratował jej życie - czytamy.
Lovato cały czas przebywa w szpitalu, gdzie zmaga się z wysoką gorączką i nudnościami. Powinna zostać z niego wypisana w przyszłym tygodniu i ponoć od razu pojedzie na kolejny odwyk. Rodzina nie chciała poruszać z nią tego tematu od razu, by ta decyzja wyszła w nieprzymuszony sposób od Demi. Najbliźsi współpracownicy mieli zagrozić zwolnieniem się, jeśli tego nie zrobi.
Jeśli nie pójdzie na odwyk, może umrzeć. Nie chcę, żeby to się stało pod moim okiem - miała stwierdzić asystentka.
Z kolei przyjaciele Demi, ci, od których się odcięła w ostatnich miesiącach, twierdzą, że pobyt w ośrodku leczenia uzależnień może nie wystarczyć. Ich zdaniem Lovato powinna całkowicie wycofać się z show biznesu.
Demi musi dożywotnio porzucić ten system, którego częscią jest od trzynastego roku życia - przytacza wypowiedź znajomego gwiazdy portal TMZ.