Dzięki trzeciej edycji programu Agent Gwiazdy o Ryszardzie "Pei" Andrzejewskim usłyszeli również ci Polacy, którzy nie są wielbicielami rapu. Jak sam przyznaje, udział w programie TVN-u był świadomą decyzją biznesową i wizerunkową. Chciał przekonać ludzi, którym do tej pory kojarzył się głównie z utworami o mocnej, często brutalnej treści, przemocą oraz procesami sądowymi, że jest w gruncie rzeczy ciepłym, rodzinnym facetem.
Jak zapewnia w Vivie, jest zadowolony z efektu.
Jakiś czas temu skończyłem 40 lat i szkoda by było, gdybym był kojarzony z wizerunkiem, który wypracowałem za młodu - zwierza się Oli Kwaśniewskiej w najnowszym wywiadzie. Włącznie z jakimiś sprawami w sądzie czy hardkorowym rapem, który nagrywałem od połowy lat 90. Wiedziałem, że startując w dużej produkcji, mogę się pokazać większej ilości ludzi z innej perspektywy. Nie chodziło o to, żeby przekonać nieprzekonanych, chociaż finalnie to też w ten sposób zadziałało. Ludzie do mnie pisali: "Nie lubiłem cię, ale zaimponowałeś mi. Płakaliśmy, jak odpadłeś". Chciałem pokazać, że Rychu Peja ma coś do zaoferowania. Coś więcej niż tylko "kwa" i "pie*dolę". **Chodziło o to, żeby się "sprzedać" w wymiarze ludzkim.
Peja nie ukrywa, że ma za sobą trudne doświadczenia. Wychował się w patologicznej rodzinie, w poznańskich slumsach. Rodzice nadużywali alkoholu i zmarli wcześnie. Ryszard odziedziczył po nich słabość do alkoholu, do którego dołożył inne używki, fascynowała go także przemoc.
Wywodzę się z nieciekawej okolicy, miałem nieciekawe towarzystwo i nieciekawe życie - wspomina raper. Często robiłem rzeczy, których dzisiaj się wstydzę. To był momentami zwyczajny bandytyzm. Najprostszym rozwiązaniem było wziąć nóż i wyjść na ulicę, wyrwać kobiecie torebkę albo strzelić kogoś w mordę i zabrać mu portfel. Teraz widzę to inaczej. Wiem, że mogłem jakieś pieniądze zarobić, ciężko pracując. Wyszedłem z domu alkoholowego, w okolicy kryminogenno-patologiczno-alkoholowo-popapranej. Wyniosłem tylko to, co znałem - przemoc. Wszystko wynikało z lęku. A lęk wynikał z awantur w domu. Stres mnie ukształtował. Sprawił, że emocje zacząłem regulować alkoholem.
Kiedy Peja, już jako uznany raper z platynową płytą w dorobku, znalazł się w rankingu dziesięciu najpopularniejszych Polaków New York Timesa, obok papieża Jana Pawła II, niewiele się zmieniło. Właściwie, jak sam przyznaje, tylko ceny.
Zacząłem kupować coraz droższe alkohole i kokainę - wspomina. Wiedziałem, że zostałem spisany na straty, ale powiedziałem sobie, że ja tak nie skończę. Zbyt wielu rówieśników widziałem, jak się staczali, zaliczali domy poprawcze i zakłady karne. Dziś jedni już nie żyją, inni jeżdżą na wózkach. Ja miałem instynkt przetrwania. Chciałem przeżyć i zmienić swoją rzeczywistość. I ja z tego dna wskoczyłem na szczyt, żeby z powrotem wrócić na dno. Pozbawić się osobowości i duszy, obedrzeć się ze wszystkiego przez sześcioletni balet. Często ze swoimi problemami zostajesz sam. Czy to wtedy, gdy nie miałem co jeść i gdzie spać, bo ojciec nie wpuszczał mnie do domu i zmuszony byłem spać na klatce schodowej, czy to będąc topowym artystą w pięciogwiazdkowym hotelu. Sam siebie spisałem na straty nazywając degrengoladę hedonizmem.
Jeśli przestajesz kierować swoim życiem z powodu alkoholu lub narkotyków, na końcu są tylko trzy drogi: psychiatryk, więzienie albo cmentarz. Szczęśliwie udało mi się tego uniknąć. Uczłowieczam się. To głównie zasługa mojej rodziny - żony i dzieci. Wiem, że trzeba żyć tu i teraz. Bo dzisiaj może się zdarzyć najfajniejszy moment twojego życia. Tego, co wczoraj, nie jesteś w stanie zmienić, a jutra możesz nie dożyć. Cała filozofia.