Justyna Święty-Ersetić była bohaterką rozegranych niedawno Mistrzostw Europy w Lekkiejatletyce w Berlinie. Polka najpierw po spektakularnym finiszu wygrała bieg na 400 metrów, a zaledwie 90 minut później poprowadziła naszą sztafetę na tym dystansie do złota. Heroczina postawa przysporzyła jej wielu nowych fanów, a męża lekkoatletki o łzy wzruszenia.
W rozmowie z portalem Sportowe Fakty lekkoatletka opowiedziała o tym, jak wyglądają jej codzienne treningi. Wyznała, że miesiącach, kiedy są one najbardziej intensywne, zdarzało się jej wymiotować ze zmęczenia.
Biegacz musi się z bólem zaprzyjaźnić, nie da się go uniknąć. Ja jestem zawodniczką, która potrafi się "zakwasić" na poziomie 24 milimoli, na urządzeniu pomiarowym to koniec skali. Zdarza się, że ze zmęczenia człowiek po treningu ląduje w toalecie, z głową nad muszlą. Nie ma siły wstać.
Święty-Ersetić podkreśliła, że mimo wszytsko zawsze udaje się jej znaleźć motywację do treningu.
Podchodzę do treningu zadaniowo. Wiem, że muszę go zrobić. To moja praca. Najtrudniej jest w sobotę, ale wtedy tłumaczę sobie, że zrobię swoje i będę miała wolne do poniedziałku. Jestem też bardzo uparta.
Lekkoatletka rok temu zmienił stan cywilny - poślubiła zapaśnika Dawida Ersetica, z którym znała się od szkolnych czasów. Przyznała, że nie od razu była to wielka miłość.
Chodziliśmy razem do liceum. Na początku byliśmy tylko koleżanką i kolegą, dopiero po jakimś czasie nasza znajomość zaczęła się rozwijać. Jesteśmy razem od siedmiu lat. To Dawid za mną chodził. Chodził, chodził i swoje wychodził. Był bardzo konsekwentny. Nie można mu tego odmówić.
Mąż jest teraz dla niej ogromnym wsparciem.
Za chwilę mamy rocznicę i tak sobie myślę, ile my właściwie w tym czasie się widzieliśmy? Tak naprawdę w naszym życiu nie zmieniło się zbyt wiele. Tyle, co na papierku. Mój mąż też trenuje, w miarę możliwości stara się jeździć ze mną na zawody i zgrupowania. Wspieramy się, mobilizujemy.