Melanie Griffith w latach 90. była najbardziej rozchwytywaną i uznawaną za najseksowniejszą aktorkę Hollywood. Nic dziwnego, że najpopularniejszy hiszpański aktor, jakim bez wątpienia jest Antonio Banderas kompletnie stracił dla niej głowę i nawet po rozwodzie wyznaje jej miłość po grób.
Niestety, Melanie szybko stała się symbolem problemu Hollywood, z którym borykają się aktorki po 40. roku życia. Kult piękna i wiecznej młodości popchnął aktorkę do drastycznych zmian wyglądu w gabinetach medycyny estetycznej, czego efekty trudno uznać za udane i "upiększające".
Teraz okazuje się, że powód ingerowania w wygląd może być zupełnie inny. Griffith na swoim profilu na Instagramie zamieściła zdjęcie, pod którym opisała przebieg choroby. Aktorka od 2009 roku zmaga się z rakiem podstawnokomórkowym skóry:
Znów zabandażowana po dermabrazji. To ostatni krok, aby wyleczyć raka podstawnokomórkowego skóry. Jeśli dużo przebywasz na słońcu i często się na nie narażasz, bądź ostrożny. Używaj kremów z filtrem. Odwiedzaj swojego dermatologa. Jeśli go nie masz, znajdź go lub udaj się do najbliższej przychodni i poproś o wizytę - napisała pod zdjęciem.
Fani aktorki obsypali ją setkami komentarzy z życzeniami powrotu do zdrowia oraz wyrazili swój zachwyt co do postawy zachęcającej do dbania o swoje zdrowie:
"Bardzo się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam twój post. Zainspirowałaś mnie, żeby zadzwonić do mojego dermatologa i umówić się na wizytę", "Bóg jest z tobą", "Zgadzam się z tobą, za mało ludzi chodzi do dermatologa" - pisali pod zdjęciem.
Myślicie, że problemy zdrowotne są jedną z przyczyn, dla których Melanie tak się zmieniła?