Pamela Anderson w latach 90. była jedną z największych gwiazd Playboya. Z powodzeniem też rozwijała karierę aktorską, grając seksowną ratowniczkę w serialu Słoneczny Patrol czy filmową "Żyletę". Jednocześnie Pamela aktywnie udzielała się na rzecz zwierząt.
Już w młodości została wegetarianką. Ponoć powodem rezygnacji z mięsa był szok, jak przeżyła, gdy zobaczyła jak jej ojciec-myśliwy odcina głowę jeleniowi. Jako uczennica dołączyła do organizacji PETA. Będąc już sławną osobą promowała wegetarianizm i przemawiała na konferencjach prasowych oraz w programach telewizyjnych jako rzecznik organizacji. Do historii show biznesu przeszła kampania, w której wystąpiła ubrana jedynie w... bikini z liści sałaty.
Dziś Anderson ma 51 lat i nadal aktywnie działa na rzecz PETA. Ostatnio napisała felieton dla dziennika The Guardian, w którym opowiedziała o tym, jak jej podejście do weganizmu zmieniało się na przestrzeni lat. Pamela przyznała, ze w przeszłości nie udało się uniknąć błędów i zdarzało jej się nosić obcisłe skórzane ubrania. Dziś jednak by tego nie zrobiła.
Dziś nie założyłabym futra i nie chcę wcale gloryfikować sztucznych futer, ale to wciąż lepsze niż noszenie czyjejś skóry - uważa gwiazda.
Pamela opowiedziała też, jak jej działalność na rzecz zwierząt wpłynęła na inne sławne osoby, m.in. na znaną ze słabości do futer Kim Kardashian.
Wysłałam kilka sztucznych futrzanych płaszczy do Melanii Trump i Kim Kardashian. Obie przysięgły, że więcej nie założą prawdziwych - pisze Pamela.
Podobne ideały Anderson zaszczepiła synom, którzy próbują robić karierę w modelingu, będąc jednocześnie wiernymi swoim przekonaniom.
W kontraktach moich synów jest zapis, że nie będą pozować w futrach. Obaj są też weganami. Nigdy ich do tego nie zmuszałam, to był ich wybór - zapewnia gwiazda.
Może felieton Pameli powinna przeczytać Kinga Rusin, która także tytułuje się obrończynią zwierząt, a jednocześnie "z szacunku do nich" nosi buty i torebki z ich skór...